Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/464

Ta strona została skorygowana.

dziły się jakieś dusze nie dopilnowane przez Antosieka. Po czym jedna i druga kobieta padała na kolana z okrzykiem: „Przebacz Hospody, nie będziemy już!“ I niezwłocznie dzieci rozjęczały się: „Nie będę więcej, nie będę.“ Inni milczeli ponuro, pochylając wpół głowy, jakby nie słońce górskie na nich spoglądało, tylko przeszywający gniew Boży. Zadowolony ksiądz wypogodził się i mówił ze współczuciem:
— I bidny Jonasz chował się. A przecie nie popełnił ni gwałtów, ni złodziejstwa, ni złości ni obmowy, tylko ten jeden grzech rozsadza go od środka: uciekł od Boga. Uciekał przed siebie, jakby go kto pędził, zmykał przez pustynie, aż piach kurzył się za nim i drogi pyliły gęsto. A on z tego tylko był rad, że go nie widać w tej kurzawie. Uciekł nad morze do portu, skąd korabie odpływają z jednego końca świata na drugi, te kilka groszy co miał, wcisnął kiermanyczom, aby go puścili na korab i już od razu, hyc! skoczył na samo dno, bo tam ciemno. Położył się na podłodze, zasnął z miejsca i zdaje mu się, że tak dobrze. Ale zaledwie korab wyruszył z portu na morze, Bóg posłał straszną burzę. Fale zawyły, zaszczekały, zaharczały jak wściekłe wilki, rozjuszyły się, rzucały tym wielkim korabiem, aż na brzuchu się kładł. Ludzie modlą się, lamentują, a Jonasz nic, schował się i śpi. Przypomnieli go sobie kiermanycze, odszukali na dnie korabia: „Coś ty za jeden, po coś się tu schował? Burza straszna, zaraz zginiemy, chodź modlić się.“ Potem każą mu ciągnąć fasole białe i czarne, kto czarną wyciągnie — przez tego burza. Jonasz od razu wyciągnął czarną fasolę, płacze i krzyczy: „Wszystko przeze mnie, to ja schowałem się przed Bogiem, ja uciekałem od Niego, a dogonił mnie. Rzućcie mnie zaraz do morza, niech się już schowam na wieki.“ „Nie — odpowiadają tamci — to Bóg ma z tobą porachunki, a my — nie, broń Boże“. Wiosłowali ze wszystkich sił do brzegu, popadali ze zmęczenia, a wszystko na nic, burza odrzuciła ich z powrotem do przepaści morskiej. Wtedy już w wielkim strachu posłuchali Jonasza, wrzucili go do morza. I zaraz burza ucichła. Za to Pan Bóg zbudził główną Rybę, co nazywa się Lewiatan. Wyższa od całej zahaty, a długa jak dziesięć zahat. Ryba niewiele myślała, tylko chap, połknęła go jak pies muchę. I dobrze, ma co chciał, schował się dokładnie przed Bogiem do brzucha głównej Ryby. A to tak jest, jakby go góra cała nakryła. W brzuchu głównej Ryby mógł sobie spacerować, tędy i owędy, tam dobrze, słońca nie ma, ciemno jak w brzuchu ziemi, i on