stało. Popatrzcie, co na was się toczy: ogień z nieba!“ I stał się cud. Zamiast obrazić się, zamiast pobić, zakuć w kajdany i powiesić tego nędznego pyskacza z obcego kraju, tego obdartusa, co dopiero co z brzucha ryby się wydrapał, naprzód cesarz, potem setki tysięcy luda uwierzyli, przerazili się, nie jedli, nie pili, modlili się, jęczeli, grzechy pralnikiem wyprali, nie zostawili ani na włos ani na makowe ziarno. I Pan Bóg oglądał wszystko do cotu, w każdy kąt zapuścił oko: „Grzechu nie ma.“ Za to wszystko zlitował się, pożałował ich i przebaczył. — — Ale co zrobił wonczas Jonasz? Posłuchajcie, to dla was wielka nauka. Kiedy Bóg zmiłował się nad grzesznikami, Jonasz rozgniewał się i powiada: „Chcę umrzeć zaraz, w tej chwili“. Bóg go pyta raz i drugi po dobremu: „Jonaszu, namyśl się, czy dobrze robisz, że się gniewasz?“ A Jonasz swoje. Opętany i rozkrzyczany, a potem wykrzyczany i słaby jak słomka, nie rozglądał się wcale, czy ci z Niniwy goszczą go, nakarmią, napoją, czy się odwdzięczą. Pismo święte nic o tym nie wspomina. Jakżeż takiemu z brzucha Głównej Ryby odwdzięczyć się i czym? Może tak lepiej? Bo kiedy zobaczyli, że nic im się nie stało, to mógłby wyjść na łgarza, i mogli mu urągać: „O, ten zgłodniały oszust przyszedł tutaj napychać się naszym kosztem, aby go odkarmić“. I Jonasz wyszedł sobie daleko poza miasto i dalej czekał uparcie na koniec Niniwy: a może już-już spadnie ogień z nieba, tak jak Bóg mu pokazał, jak powinno być... A tu nic. „Może im Bóg naprawdę wybaczył?“ Wówczas prawował się z Bogiem i tak przeciw Bogu pomrukiwał: „Wiedziałem to już naprzód, jeszcze w mojej chatce, że wyście, Hospody, Bóg miłosierny, dobrotliwy, łajdakom wszystkim przebaczycie, a za to wszystko każecie zapłacić mnie jednemu tylko.“ No i siedzi dalej na ogromnym gorącu, czeka na koniec Niniwy. Naokoło pustynia, drzew nie było, same piaski, tylko jeden harbuz chronił Jonasza od spieki. No i wolno nam zapytać chyba, czy Jonasz nie zgłodniał w końcu, bo co miał do jedzenia prócz tego surowego harbuza? Cóż: kiedy Bóg puścił robaka w harbuz, robak stoczył go przez noc i harbuz zsechł całkiem. Na dodatek Bóg spuścił jeszcze gorący wiatr na głowę Jonaszowi, słońce go parzyło i wiatr go tak parzył, że całkiem pomięty, jak stary kozi bordiuh osłabł i omdlał. Chyba z głodu także? A kiedy ocknął się, odpowiedział Bogu: „Tak, gniewam się, gniewać się będę do śmierci. Niczego nie chcę tylko zaraz umrzeć. To moja odpowiedź.“ Odgadnąć nietrudno, że wciąż myślał sobie
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/466
Ta strona została skorygowana.