Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/479

Ta strona została skorygowana.

boki, łaska, ale próba główna także. Tamci — pokazali swoje, nie zlękli się, widać ich teraz na wskroś do słońca. Jacy przezroczyści! No i pozbyli się. A my, bratku ciągnijmy jeszcze, hajda, do góry, bo kto wie jak się pokażemy. A od starych twardszego rachunku wymagają. Bo tymczasem Bóg daje nam co dnia i za wiele. Dziękować trzeba, nie mruczeć. Dlatego co dnia tak modlę się: „Nie jestem godzien, Panie!“ Ot, przedwczoraj, gdym jechał tędy, zachciało mi się na nowo żyć w tych kątach. Tam bukowina sama stal, tam skała cała mchem jak poduszka aż pod niebo, a tam płaj zakręcony do góry, prędzej dla smoka niż dla konia, ach, jak delorne to wszystko. A taki jestem stary jak garnek przepalony, kipi prędko i zaraz wycieka.
Andrijko milczał, patrzył przed siebie, żuł coś w zębach, bąkał jeszcze:
— Powiadacie — rachunku wymagają? A nie wyspowiadałem wam jeszcze tego, co mnie piecze. Ha, gdyby to wiedzieć, Ojcze duchowny. Powiadają u nas, że tym co las katują i niszczą, za karę po śmierci nogi będą z grobu wysterczać jak gałęzie. Albo jeszcze gorzej...
Ksiądz zmarszczył się.
— Co, co jeszcze?
— Grom święty w grobie uderzy w przyrodzenie. Oj, schowałbym się już teraz pod ziemię, ale cóż? I tam mnie dosięgnie. Taki wstyd!
Andrijko łykał z trudem słowo za słowem, jakby mu gardło spuchło. Ksiądz zniecierpliwił się:
— Cóż za wstyd? Co za niebylice?
— Tamci młodzi już zapłacili, i nie mówię, z honorem. A na mnie — czyha.
— Cóż wy, któż czyha?
— Ci leśni — Andrijko wyszeptał — szydzą, urągają. Tak jak wtedy, kiedy mnie Bida w gęstwinę złapała i śniegiem zawiewała. Tak samo mi rżała do ucha: „Tyś Śmierć leśna? Iha-ha-ha! Tyś pysznosraka nadęta, Andrijku. Naruszałeś, wyniszczałeś całe rody tych, co się nie bronią. Tępiłeś do cotu! Będzie ci za to! Hańba wieczna! A temu drugiemu tak samo.“ — Tak szczekają, żyć mi nie dają. I przyznam się wam, Foki mi szkoda także. I to bardzo. — Andrijko opuścił głowę, zakrył oczy ręką.
Ksiądz otworzył usta, jakby chwytał powietrze, potem cmoknął głośniej, jakby coś szczególnie smacznego skosztował, po-