chali na otwartą i płaską drogę, tam gdzie potok Ruski wpada do Bystreca.
Ostatecznie zjazd wypadł szczęśliwie. Odebrali Pstrąga napasionego brzuchato w gościnie, ale Lubko z przezorności nie dał księdzu zsiąść z Łysej i odprowadził go do Rozdroża na gościniec w Ilci. Tam śniegu już nie było, tylko Czeremosz wezbrał zalewając pola przybrzeżne. Ksiądz śpieszył się, lecz wstąpił na plebanię do księdza Sofrona. Opalony od słońca i od wiatru był przecie przygasły i krztusił się kaszlem. Zaledwie coś przekąsił, już wybierał się jechać. Na odchodnym ze smętnym uśmiechem zdawał relację z przejażdżki duszpasterskiej:
— Ciągle to samo i to po tylu latach. Gdy błogosławiłem dzieci po nabożeństwie, matki poubierały wszystkim na szyje woreczki z kaliną i czosnkiem, jak wiem dobrze zamówione czarodziejsko dla ochrony przed błogosławieństwem, to jest na to, aby dzieci prosto z kaplicy nie poleciały do nieba. Troska o dzieci zrozumiała, ale jakżeż pogodzić się z tak upartym zabobonem.
Ksiądz Sofron, zbieracz i po trochę badacz, uśmiechał się z wyniosłością znawcy. Od lat bowiem do swej grubej księgi metrykalnej nie tylko zakładał i zbierał rośliny górskie, zapisywał także, co słyszał od lat o obyczajach i wierzeniach ludu i z tych zapisków wydał później książkę „Rys o Hucułach“. Mówił spokojnie:
— Nic nowego, w ten sam deseń co zakaz, by broń Boże nie modlić się do Bogarodzicy podczas spławu, bo z litości zatopi, aby zabrać na tamten świat.
Ksiądz Buraczyński przeżuwał nadal świeże wrażenia.
— Ale to, co mnie dziś spotkało, przechodzi wszystko. A nie wiem, może sam zawiniłem przez tolerancję. Przez cały czas zjazdu dziewczyny Andrijka najohydniejszymi wyzwiskami odpędzały rzekome czorty, widocznie na to, aby mnie ochraniać. I jak tu oburzać się, to głupiutkie niewinne, popatrzcie na nie, po prostu dzikie ptaki.
Ksiądz rozłożył ręce bezradnie, a proboszcz Sofron krzywił się lecz mówił spokojnie:
— Andrijko nabożny i sumienny, to pewne, ale rozgryźć go nie sposób, to istna niemowa. Dziwi mnie tylko, że dziewczyny wykrzykiwały głośno, bo te wszystkie gusła powinny być tajemne, szeptane. I to jest wstępna zasada. Widocznie ojciec nie tylko nauczył je tych obrzydlistw, ale tak surowo nakazał im, aby was ochraniały, że wzięły to sobie do serca. Miałem i ja z An-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/482
Ta strona została skorygowana.