dzę w nogach. Pobiegła do męża, nie wspominając o Fudorze, to tylko powiedziała: „Z tobą najlepiej“.
Lecz choć każdy wymijał Fudora, nie można tego powiedzieć o żandarmach cesarskich, którzy cali świecący poruszali się po dwóch po tym samym gościńcu, także sztywnie, nawet uroczyście, jakby rościli sobie pretensje do komunikatu: „cesarska żandarmeria przeszła!“ Zwano ich powszechnie: „panicze“. Czy stary czy młody, każdy żandarm — to panicz. Błyszczeli z daleka starannie wygolonymi obliczami, kłuli wąsami odprasowanymi do włoska, a ostrość tę podkreślali nasadzonym dla służby na broń bagnetem, który połyskiwał w świetle. Jak lusterkami olśniewali metalowymi sprzączkami, paskami wyglansowanymi, białymi rękawiczkami, a nade wszystko kogucimi pióropuszami na czakach służbowych. Już dawno podejrzewano słynny Burgtheater we Wiedniu, szczególnie pod nowym dyrektorem o obiecującym nazwisku Dingelstaedt, że brał udział w formowaniu tej żandarmerii — zarówno co do kostiumów, jak co do kultury gestów. Ponadto, gdzież jak nie w takiej precyzyjnej instytucji kostiumowej można było hodować całe pokolenia kogutów o identycznych ogonach dla zaopatrzenia żandarmerii na wszystkich obszarach monarchii. Od kiedy bowiem zamieniła światły lecz zarozumiały wolterianizm centralistyczny na paktowanie z każdym nonsensem nieoświeconych ludów, pióropusze monarchii nabrały tolerancyjnego a równocześnie uroczystego blasku, jakiego nie posiadały nawet wówczas, gdy przodkowie dynastii władali na obszarach, na których nie zachodziło słońce.
Nie myślmy wszakże, że Fudor ustępował kogutom. Z własnej skłonności, jako też z natury swego społeczeństwa, które przez nieporozumienie nazwano prymitywnym, doceniał teatr, choć nie można podejrzewać, aby działał tu wpływ Burgtheatru. Stając na kilka kroków przed żandarmami zdejmował kapelusz ceremonialnie, następnie nakładał go akuratnie i podchodził sprężystym krokiem do żandarmów, podając im rękę podług starszeństwa, cedząc słowa przez zęby, prawił im grzeczności odmierzone. Jakież inne westchnienie mogło się wyrwać żandarmom jak to: „Cóż za godny i grzeczny człeczysko — szkoda“. Inaczej nie mogli go ocenić, choć nie mogliby wyjaśnić, czego mianowicie „szkoda“, już przez samą wstrzemięźliwość policyjną. Czasami Fudor świadczył im także grzeczności i to tak, że nie mogli odmówić. Partactwem byłoby dawać upominki o wartości rynkowej lub pieniężnej, tak jak to czynili niekie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/492
Ta strona została skorygowana.