zbliżyła się, to kiwając przecząco, gdy nie było jej w lasach. Jak należało oczekiwać, nie było to dziecko Fudora, lecz podrzucone a raczej wymienione przez Leśną — diablątko. Bo kiedy urodziło się u Fudorów dziecko, nie zaświecili światła, a Leśna, czyhając jak zwykle, w mig podrzuciła swoje, porywając ludzkie dziecko.
Czorty choć głupie, na tyle są chytre, że bardzo łase na ludzkie dzieci, na te najmądrzejsze szczególnie. Rodzice najlepiej znają własne dzieci, dlatego gdzie znajdzie się jakiś nieszczęsny tuman, można być pewnym, że leśne czorty porwały cud-mądralę, a podrzuciły swoje. Bo z takich mądrali mają najwięcej korzyści i pociechy. I z tego wywodzi się, że gdy ludzie chcą odzyskać swego rodzonego mądralę, biją podmienionego podrzutka po głowie tak mocno, aż diablica usłyszy z lasu jęki swego dziecka i gdy zgasić światło, zabierze swoje, a odda mądralę. W ten sposób odzyskano niejedno mądre dziecko i nikt by nie poznał po nim, że odratowane od diabłów. Ale Fudor nie uprawiał tej praktyki. Żałował podrzutka, że męczy się w ludzkiej skórze, hodował go i pieścił, a ów przepadał za nim i odwdzięczał się przybranemu ojcu wiadomościami z lasu. Nikt poza tym nie rozumiał bełkotów, pisków, śmiechów a choćby ruchów tego podrzutka z wybałuszonymi oczyma, za to oni obaj z Fudorem porozumiewali się doskonale i nieraz zabawiali się jednakowo zadowoleni.
Poza wędrówkami myśliwskimi i jazdami do miasteczka dla sprzedaży skór, Fudor przebywał stale u siebie w obejściu zagospodarowanym dostatnio, w wyścielonej skórami niedźwiedzimi chacie, z daleka widocznej, która choć dość wysoko, znajdowała się opodal starego szlaku na płaju wiodącym do Brustur i do Kosmacza.
Tylko że chatę tę przeważnie omijano. Zbaczali z płaju i przeprawiali się jakoś boczkiem także tacy, co nie znali, nawet nigdy nie widzieli Fudora, a tylko zasłyszeli o nim tyle co trzeba. Przychodzili zaś do chaty ci, których Fudor zaprosił czy to na chram bereżnicki czy też do siebie na umyślne przyjęcie. Potrafił zaprosić grzecznie i przyjmował gościnnie. Przyjęcia jego były obfite, trwały długo, nabywano się na nich wśród śpiewów, muzyki i tańca, jak u najlepszych gazdów.
Oprócz starych bajek nikt chyba nie przekazuje, aby zapraszały kogoś na rodzinne przyjęcia najdrapieżniejsze ze stworzeń, sokół co gnieżdżąc się na czubku skały nad Bereżnicą obezwładnia i straszy całe ptactwo naokoło, ani ryś, co niegdyś
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/496
Ta strona została skorygowana.