czyhając na Rysiowych skałach gotów był stanąć do oczu każdemu innemu drapieżnikowi. Fudora lękano się i strzeżono się go niedużo mniej niż ptactwo sokoła, a czworonożne zwierzęta rysia, bo oprócz szkód, które wyrządził, rozdał tyle sińców, zadał niemało ran, niejednemu kości uszkodził, okaleczył niejednego, a niewątpliwie popełnił niejedno zabójstwo. Trudno przypuścić aby mu cokolwiek przebaczono, tymczasem o odpłacie nikt jakoś nie słyszał, a niejedna uraza ucichła i nawet zagoiła się w ramach obyczajów gazdowskich, w pojednaniu się po zaproszeniu i przyjęciu. Ludzie wiejscy starali się z nim żyć dobrze i w tym celu ponosili niejedną ofiarę, czasem nawet uprzedzali zatarg, darując mu to czy owo. Po wielu dotkliwych nauczkach przekonali się, że lepiej nie upominać się o straty i szkody, co więcej, że najlepiej pobratymować z Fudorem grzecznie i nawet ceremonialnie. Bo Fudor jedną ręką kradł i uderzał a drugą zapraszał, jak gdyby dając do wyboru co kto woli: wyszukiwać to co ciemne i zakryte i dostać po łbie, bądź też po przełknięciu szkód wybrać bardziej jasną i pogodną stronę życia. Gdy kto poprawił się i okazał dobrą wolę pojednania, Fudor jednał się świątecznie, nawet przepraszał za krew po dawnemu z białymi ręcznikami, przy wódce i tańcząc długo z dawnym przeciwnikiem na pojednanie. Wówczas nie był wcale ponury ani nie milczał zawzięcie. Śpiewał, opowiadał swe przygody leśne i żartował godnie. Na zakończenie zwykł mówić: „O czym mowy nie ma, tego nie ma.“ Po pojednaniu dotrzymywał pobratymstwa, zapewniają nawet, że jednego z nowo pozyskanych pobratymów, Rybeńczuka z Tarnoczki, obronił przed innymi.
Tak i podobnie czynił zapewne z porywu, ale przy tym dla swojej korzyści. Potrafił także rozdzielać ludzi, aby wadzili i bili się między sobą, jak gdyby chciał uprzedzić, aby będąc w zgodzie wszyscy razem nie stali się jego przeciwnikami. I nadal mimo jednanie się, uprawiał umiejętnie swój proceder. A wcale nie było przeciw niemu skarg do sądu i coraz mniej otwartych doniesień do żandarmerii.
Zrobił bowiem ważne odkrycie, że sądy nie są tak groźne, jak nieoczekiwanie karzący piorun, ani jak niepozorna lecz niezawodna łasiczka. Po prostu mówiąc nie są całkiem po-