resztki dawnych okrutnych porządków, opartych na terrorze z czasów mandatorskich. W szczególności utrzymali się dość długo dwaj wójtowie mianowani niegdyś przez urzędy centralne, osławiony Cirusz, wójt Żabiego, i mniej sławny lecz nie ustępujący mu wójt Krzyworówni, Łesio Busora. Współdziałali ze sobą ściśle, czasem wykrywali przestępstwa, ale częściej zmuszali do przyznawania się ludzi niewinnych, oskarżonych niesprawiedliwie, przeważnie na skutek osobistych porachunków. Opornych lub twardych odsyłał jeden wójt drugiemu i tu czy tam katowali go dopóty, aż go złamali, zmuszając do przyznania się, bądź też niszczyli mu zdrowie.
Powierzchowność obu wójtów, ich stroje, ich maniery wyjaśnią nam ich znaczenie. Że byli tędzy, nawet grubi, to nic osobliwego; wójt powinien być taki, aby od razu narzucał się jako władza. Byli ponad wszystko pyszni, wzgardliwi a ustrojeni i uzbrojeni nadmiernie. Bo byli to po prostu watażkowie opryszków, co niegdyś przeszli na rządową służbę i przez to obrali życie pozbawione wszelkich niebezpieczeństw. Rozzuchwalili się, utracili wszelkie hamulce, a głównie spadła z nich wspaniałomyślność watażków, bo nie zależało im na sławie u ludu, tylko na strachu. Wiadomo, że jeśli rządowa tarcza osłania drapieżników, czyni z nich zbójów najgorszych, bo bezkarnych. Także rysie a nawet psy wytresowane do walki przeciw zwierzętom i ludziom stają się w służbie bardziej krwiożercze. Obaj wójtowie okazywali pychę także wobec żandarmów, a ci, chcąc nie chcąc, musieli ich znosić, dopóki wyższe władze nie wglądnęły w niezliczone ich sprawki. Także młody dziedzic przyczynił się ostatecznie do usunięcia obu wójtów.
Gdy Fudor pojawił się na horyzoncie i nawet już zasłynął, szeptano sobie, że tamci dwaj dadzą mu radę bez trudu. Ale gdzie tam! Docenili się wzajemnie, i rychło Fudor z pomocą obu wójtów odstraszał tych, którzy nań szczekali. Tak właśnie było z Maksymem Biłohołowym. Zobaczył przypadkowo, jak Fudor daleko od swej chaty przemykał się o świcie pędząc jałówkę widocznie ukradzioną. Rozpowiedział o tym otwarcie, a wkrótce zmiarkowano, komu przepadła jałówka, i wszyscy o tym szeptali, chociaż właściciel nie upominał się. Biłohołowy mieszkał daleko od gościńca, i Fudor nie mógł go dosięgnąć ani kołem, ani głazem, ani bardką. Czekał cierpliwie na sposobność dotkliwszej odpłaty. Jak niejeden biedny człowiek, Maksym Biłohołowy, choć nie miał czego szukać na gościńcu, buszował po dalekich zakątkach leśnych, szukając grzybów
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/499
Ta strona została skorygowana.