nym wyniesieniem i w końcu okrążającymi ją tuż pod strzechą — jak tęgi karnis — grubymi ławami-gankami, wypuszczonymi ze środka w dwu poziomach, wcale nie ściskała się trwożliwie w tych umocnieniach. Raczej władała nimi, mając dość miejsca, by na czas dostrzec i powitać gościa i dość środków, by uprzedzić napastnika. Posiwiałe ściany, spojone z niewielu najokazalszych pni starego lasu, niegdyś zrąbanego i ociosanego na tym samym miejscu, nie posiadały licznych obłości jak to bywa w chatach młodszych, ozdobnie sporządzanych z wielu zgrabnych dość cienkich krąglaków, często wyginających się w linie kręte i zgiełkliwe, podobnie jak nowsze pieśni. Ciężkie przeciosy starej grażdy łagodnymi zagięciami odpowiadały raczej rytmom pieśni starych, rozciągłych. Na sześć rytmów przestrzennych zagięć, odpowiadających w przekroju trzem połączonym pionowo literom B, jakie mają nowsze chaty, w starej grażdzie przypadało tylko jedno zagięcie przeciosu w formie graficznej potężnego nawiasu. Pokój i hardość siedziały za tymi nawiasami. Brakło co prawda rozmaitości, nie było w nich ozdób ani obietnic, ani pokus nowszych chat. Gnieździło się za nimi zawsze to samo: jedna stara nadzieja, jedno szczęście, jedna śmierć. Także wgłębione przeciosy okienka, jak małe oczy wielkiego zwierza, nie przerywały surowej ciągłości ciężkich kłód. Nie dawały oglądać innej doli jak ta dawna, zawsze taka sama. Dach chronił, lecz także podwyższał chatę, z daleka podobny czterem podłużnym dzwonom, nałożonym starannie jeden na drugi przy zachowaniu równych oddaleń. Pod najwyższym dzwonem ogniwa półkolistych słupów wdłubanych we wklęsłość spojenia czerniły się z daleka, jak strażnice nieustannego czuwania. Z daleka dzwonowy dach wydawał się zbyt ciężki. Z bliska zaś zatopione w zmurszałej miękkości fałdy i cienie starych dranic przypominały raczej lżejszą postać czterech czapraków pancernej misiurki, nasuniętych na się w równych odstępach. Dach mocny a miękki, przemożny a ciepły.
Powyżej ław ganku grube niskie drzwi w jajowatych odrzwiach otwierały się bardzo ciężko. Ustanowiły raz na zawsze godny okres czasu między stanięciem pod chatą a wejściem. W dawnych wiekach podsłuchały sobie nieustannego mruczenia niedźwiedzicy, kiedy pilnuje swych małych. Przy otwieraniu mruczały przeciągle a ważnie: „Wiesz kto ja? Pokaż ktoś ty!“ Przybysz podniecony wyzwaniem, pokazując cierpliwość i siłę mocował się ze starą wartownicą, a gdy wreszcie prze-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/50
Ta strona została skorygowana.