Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/506

Ta strona została skorygowana.

modrzewiem i pisał do przyjaciela, który mieszkał niedaleko lecz z którym częściej porozumiewał się pisemnie niż ustnie: „Ten okres snu to okres szczęścia nad przepaścią. Wydaje mi się, że nawet góry zachowują się zagadkowo. To ich cena za szczęście.“
W każdym razie także mieszkańcy kraju zachowywali się zagadkowo. Uśmiechali się do dziedzica, ale także do Fudora, gdy go spotykali w cerkwi. Uśmiechali się jeden do drugiego, gdy zeszła mowa na dziedzica i na Fudora. Już nikomu nie przyszło do głowy, by przypomnieć jak podjudzał czy podchwytliwie próbował Tanasij Urszega, aby odpłacić Fudorowi także za własne obrazy, strachy i krzywdy. Czekali, nie wiedząc co zamierza dziedzic, oczekiwali, że najprędzej ze wszystkiego zniechęci się i zabierze się. Za to nieraz, jeden w tajemnicy przed drugim, biegali do Uścieryk dość daleko, bo jaką milę do żandarmerii, i tam znów szeptali anonimowo, mieszając jak zwykle całkiem błahe oskarżenia z poważnymi. I to koniecznie samemu komendantowi wachmistrzowi! Służbisty komendant dziwił się, dlaczego sam pan nie zgłasza się z zażaleniem. Pojechał wreszcie osobiście do dworu dla sprawdzenia, ale na tym się skończyło, bo dziedzic, otwarcie wypytywany przez komendanta, odpowiadał jeszcze ostrożniej, chłodno i ogólnikami: że to sąsiedzkie spory i że nie ma strachu, bo sytuacja własności jest przejrzysta. I wreszcie, że to plotki a przechwałki dalekie od czynów. Żandarm zrozumiał, złożył sprawę do aktów.
W tym czasie dziedzic znów pisał do przyjaciela: „Szczęście we śnie oparte na innych prawach niż szczęście na jawie. Ale także ma swoją wspólnotę. Musimy przyjąć strachy i groźby, bo i we śnie jak w krajobrazie są swoiste przepaście, gęstwiny, błotne ścieżki i moczary. Byłoby szczególnym oszustwem uciekać od snu do jawy wtedy, gdy robi się niemiło albo strasznie, zaczynając od podważania snu i mówiąc sobie: «To nie jawa, to sen». A z kolei krzycząc: «Policja na pomoc!» — Śnijmy do końca. —“
Lecz wkrótce potem szczególna wieść z szeptów zachwiała dziedzicem. Oto ojciec leśniczego, stary pan Rozwadowski, który po stracie niewielkiego majątku był przez lata dzierżawcą u matki dziedzica, a potem znalazł się w Krzyworówni jako rezydent, powtórzył nieprawdopodobną wieść z kuchni. Osobliwie oczytany pan Rozwadowski przyjaźnił się ze służbą i z jej kuchennymi gośćmi, co przychodzili ze wsi na pogawędki,