opieką nad domem i dziećmi panu Rozwadowskiemu i panu Władysławowi, który umyślnie dlatego przybył z Jasienowa, i wreszcie księdzu wikaremu Trembickiemu z Pistyna, który przypadkowo odwiedził Krzyworównię.
W dniu świętego Jurija oczekiwano na przyjazd stadniny zakupionej w Płoskiej na Bukowinie u gazdy Kurysza, który zasłynął z tego, że jeździł czwórkami, zadając szyku panom i budząc zazdrość u wielu. Bo takie konie miał, jakby je prochem strzelniczym i jałowcowym ogniem hodował. W Krzyworówni przygotowywano także połoniński chód trzód, ale dom, choć rozgrzany spojrzeniami świętego Jurija, nie spieszył się zbytnio.
Wczesnym popołudniem także w kuchni, pod nieobecność pana kucharza, baraszkowano wesoło. Tylko starucha Warwaruca krzątała się gorliwie koło kuchni, przygotowując jedzenie dla gajowych i wyrostków, którzy pojechali do Płoskiej po stadninę i mieli wrócić przed wieczorem. W głównej izbie kuchennej zebrało się co najmniej tuzin ludzi. Przeważały kobiety huculskie, niektóre zajęte karmieniem świń, drobiu i psów na podwórzu, wychodziły co chwila i znów wracały. Płonęły dwa ogniska: piec chlebowy strzelający bujnym ogniem i drugi mniejszy dla podgrzania mleka i kuleszy. Izba była bardzo obszerna lecz dość zadymiona. Pod nieobecność pana kucharza, który w swoim pokoiku zwanym kancelarią zwykł odpoczywać po obiedzie, przewodził zebraniu kuchennemu pan Rozwadowski, a obok niego była klucznica, obecnie zamężna za rzemieślnikiem-szlachcicem w Kosowie, pani Rutkowska, która mimo to co roku dobrowolnie przyjeżdżała dla pomocy wiosennej. Mimo że zamężna, zwano ją nadal uparcie panna Basia. Pan Rozwadowski był kościsty, chudy i siwooki, zawyczaj zatroskany, a panna Basia była dorodną blondyną i choć nie tak młoda, promieniała rezolutną ochotą. Pan Rozwadowski oświecał gorliwie:
— Czy widzieliście kiedy papugę, tę w Kosowie u Duwyda Bernhauta? Widział niejeden, zielona ptaszyna, a choć niewielka, tak gada i gada, że od razu niejednemu nasypie strachu. Ale to nic! Naprzeciw tego co w Rzymie u Ojca świętego, u Papy rymskiego! Trzy razy większe, cztery razy większe, niebieskie, białe, różowe, kolorowe papugi łopocą przez całą salę aż strach. Sto papug, pięćset papug, siedemset papug i dlatego cała sala nazywa się salą papug. Jak tylko Ojciec święty, rymski Papa wejdzie i do papug szepnie: „Sława
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/509
Ta strona została skorygowana.