mógł jej opór, otwierające się drzwi ciężko stękały z poddaniem żałosnym. Wewnętrzne drzwi w nowszych czasach zbudowane, prowadzące z sieni do izby poduczyły się innych głosów. Przy otwieraniu ziewały z cierpliwą gościnnością: aaaa...
Gdyś wszedł do wnętrza przestrzegającego przepisu, że mieszkanie ludzkie nie znosi nadmiaru światła, gdyś ujrzał niektóre części ścian pokryte emalią skamieniałego dymu, a całe wnętrze usłane wełnianymi ciemnymi liżnykami, skórami niedźwiedzi, wilków i baranów, wszystko przemawiało za tym, że to mieszkanie jaskiniowe ze skarbami pokoleń myśliwców, wyniesione jakimś ciśnieniem podziemnym z głębi na powierzchnię. Poza tym chata wcale nie zadymiona jak zagroda Tanaseńka, pachniała z lekka świeżym dymem, znak, że właściwe gospodarstwo z biegiem lat przeniosło się do innych budynków. Gdy wzrok przywykał, miarkował przybysz, że chata właściwie nie jest mroczna, a równomierne światło nie nazbyt trzeźwe a niezbyt usypiające ukazuje wiele odcieni starego drzewa, wiele niezatartych wzorów wnętrza przeciosów.
Grażda łączyła się, jak wspomnieliśmy przedtem, podziemnie lecz także krytym ciemnym ganeczkiem z resztą zagrody. Wszakże duże drewniane zamki, podobne kuszom starowiecznym, zamykały te dojścia. Dostęp nawet od własnej zagrody zależał wyłącznie od woli mieszkańców grażdy. Stała sama oddzielona, głowa gospodarstwa, mieszkanie wyłącznie dla ludzi, a raczej dla samych gazdów. Żadnych szpar ani luk nie dostrzegłbyś w ścianach, ani w podwójnej podłodze, odnawianej starannie. Zawarta, szczelna lecz obszerna, zaciszna a przewiewna, nawet chłodna chata stanowiła najlepsze miejsce dla zebrań, pogwarek jako też dla niezmąconego wypoczynku. Tam to zasiedli doborowi goście przy stole ustawionym w podkowę na ławach wyścielonych nowiutkimi liżnykami. U obu końców podkowy siedziały dwie kumy. Na prawo od wejścia stara Belmeżycha milcząca, surowa mimo zalotne długie loki, wykręcone równiutko spod peremitki, jakby stężałe nad twarzą. Na lewo młodziutka zalotna i szczebiotliwa jak się to mówi „światowa“ Ołenka Surbanowa. Wewnątrz podkowy obok kuma dziedzica wolne miejsce czekało na kuma Tanasija. Dalej na prawo siedzieli księża, najbliżej proboszcz jasienowski zażywny i różowy ksiądz Pasjonowicz, za nim dwaj proboszczowie z Uścieryk i z Żabiego, ksiądz Trembicki młody wikary łaciński z Pistynia, a przy końcu stołu obok starej kumy naj-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/51
Ta strona została skorygowana.