Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/511

Ta strona została skorygowana.

— Voyons — wołała — goście na werandzie, naprzód po obiedzie na kawę czekali, i to na darmo, a teraz już na podwieczorek. Panna Basia mogłaby przypilnować —
Panna Basia odpaliła cierpko:
— Dobrodziej o grzesznych członkach bajtluje, wszyscy zasłuchali się, o kawie szkoda mówić.
Warwaruca broniła rzewnie:
— Oj nie bajtluje dobrodziej, co potrzebne opowiada, kawa nie ucieknie; mleko, kuleszka ważniejsze, tylko patrzeć konie przyjadą...
Panna Józia żachnęła się i zaostrzyła słaby głosik:
— Ucieknie, bo ksiądz wikary zaraz do Kosowa wraca, a pan Władysław też — panowie czekają.
Warwaruca paplała uspokajająco:
— Kawa to bajka, a panowie to nic, poczekają. Nie taką robotę mamy. Łukien kiedy zgłodnieje, strasznie krzyczy. Lada chwilka przyjadą. A nuże dziewczyny —!
Dwie dziewczyny uwijały się, przysuwały do watry sagany z mlekiem a także rynki z grysem rozwodnionym. O kawę nikt się nie troszczył. Panna Józia oburzała się piskliwie:
— Panowie to nic, tylko Łukien, bo krzyczy.
Pan Rozwadowski skarżył się:
— Opowiadałem ważności o tym co po śmierci, a panienki mieszają się, nie dają przyjść do słowa.
Warwaruca godziła się smętnie:
— Oj nie dają, nie! tak jakby to jakaś próżnica, a przyda się.
— Nawet Ojcu świętemu, papie rzymskiemu się przyda — stwierdził pan Rozwadowski.
— Ojcu świętemu? — parsknęła panna Basia. — A w co jego będą tamte gady kąsać?
— Zależy którego, bo różnie bywa. Nie nasza rzecz, paniusieczko, nie nasza — słodził pan Rozwadowski.
— Nie nasza — powtórzyła jak echo Warwara.
Pan Rozwadowski cedził słodziutko:
— A ja już i tak widzę, w co paniusieńkę będą kąsać.
Panna Józia złapała się za głowę:
— „Allez, continuez votre vaine poursuite“ — mruknęła jeszcze: — bêtes de somme — pogroziła palcem — ja powiem pani! — Wybiegła z kuchni, zbiegła prędko ze schodów.
Pan Rozwadowski niezmącenie kontynuował, zwracając się do panny Basi.