wstał i urywając słowa wymamrotał patetycznie: «Naruszenie, zbrodnia, zapłacicie za to.» Fudor zaśmiał się diabelsko, jak gdyby zarżał. Opowiadano, że tak się śmieje, gdy obiera się komuś rozbić głowę. Przemógł się zaraz, zaledwie spojrzał na pana Rozwadowskiego, znów wyciągnął kurczątko. I tak przy wrzaskach kwoki wrzucał jedno za drugim do pieca. Po czym oglądał się ku mnie. Cedził dość cicho przez zęby: «Tak upieczemy panów jak kurczęta.» Wstał nagle: «A teraz wy, paneczko —». Czekał długo, oglądał mnie, miarkował, co się ze mną dzieje, po czym uśmiechnął się kwaśno i ukłonił się nisko. Wycedził: «A może wy, paneczko, na mnie się gniewacie?» «Nie, nie, skąd?! Nie ma o co się gniewać» powiedziałam prędko. Trzymałam się jako tako, ale dwadzieścia dwa lat to nie tak dużo — Zaledwie Fudor usiadł znów nisko na stołku, wleciała do kuchni panna Józia nieprzytomna od krzyku: «Jest, jest zbój! uwiązał dwa konie osiodłane przy ganku, kręci się gdzieś tutaj, uwaga.»
Liczne oczy wskazywały jej na Fudora, zobaczyła go, stężała, zatchnęła się. Potem resztką głosu wytchnęła, jakby ostatnią wolę guwernantki, powtórkę z lektury: «Madame! Loin de quereller, vous ferez mieux de tout dissimuler.» Także pomysł! A któż by teraz — ? zaledwie pomyślałam to, wszedł ksiądz wikary. Oczy wszystkich kobiet znów pokazywały Fudora, tak jakby kury pokazywały jastrzębia. Ksiądz usiadł koło mnie, pan Rozwadowski niepewnym krokiem przydreptał i przywitał się z księdzem. Fudor warknął pod nosem jak przedtem o panach: «Jeszcze jedna spódnica.» Wstał przecie, wyprostował się, podszedł do księdza, ukłonił się i powiedział powoli: «Sława Isu Chrystu, otcze duchownyj, taj wam!» Podał rękę księdzu, odwrócił się, znów usiadł na stołku, schylił się znów i wśród wrzasków kwoki znów szukał kurcząt w zagłębieniu, ale kurcząt już nie było. Oczekiwałam, że wrzuci do paleniska rozjuszoną kurę i nie rozumiem czemu nie wrzucił. Czekałam jednak na to i zrobiło mi się znów słabo. To młodość. Zapewne zbladłam, bo niezwłocznie Warwaruca wrzasnęła: «Pani ginie!» Fudor zerwał się gwałtownie i szedł ku mnie powoli, a ksiądz wyszedł ku niemu i powiedział z determinacją: «Człowiecze, w imię Boga! opuśćcie nas zaraz i Bóg z wami!» To orzeźwiło mnie nieco. Cóż z tego będzie? Lecz Fudor warknął w kierunku księdza tylko tyle: «Spódnica zaśmiecona». Potem nie zwracając nań uwagi szedł prosto ku mnie. Ukłonił się nisko, uśmiechnął się pewniej, jakoś łagodnie: «Wy, paneczko, szczie duże-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/514
Ta strona została skorygowana.