-duże mołodeńki[1], nie gniewajcie się na mnie!» Znów nie patrząc na nikogo, wyszedł, stawiając uroczyste kroki. Wszyscy zastygli, nawet psy nie zaszczekały. Z daleka od ganku usłyszeliśmy jeszcze tętent kopyt. Wówczas dopiero Warwaruca rozkrzyczała się szczekliwie w ślad za Fudorem, jak pies, który ściga takiego, co już uciekł.“
Tyle opowiadała Otylia.
Tymczasem, już po wszystkim, dwie nieoczekiwane armie przyszły w sukurs: stadnina z Płoskiej od gazdy Kurysza z gajowymi i wyrostkami w jakie dwadzieścia koni, a tuż za nią liczniejszy od stadniny — chód połoniński z Podgórza, same konie. Na koniach wyrostki i dziewczyny, nikogo ze starszych. Wsypali się rojem końskim pod stajnie, ochładzali się wodą, poili konie. Niezwłocznie stajenni wynieśli wszystkim koniom otawy, i rychło Warwaruca wraz z dziewczynami w takim pośpiechu, jakby na alarm do pożaru, przybyła z saganami gorącego mleka i kuleszy, z berbenicami bryndzy. Przyniosły także kilka koryt otrąb dla koni. O kawie już nikt nie wspominał.
Przybyli nie zauważyli prawdopodobnie Fudora, zaledwie widzieli, że ktoś w dwa konie przebrnął rzekę, zamiast puścić się gościńcem w górę. Dopiero po tej wiadomości rozszalała Warwaruca. Ugaszczając wszystkich gorączkowo, lamentowała i podburzała.
— Nasza paneczka, dziecina nasza, ginie, zaraz jej koniec, zabił zbój, w dwa konie porwać chciał. Kurczęta żywe do watry. Doganiajcie, łapcie, wiążcie!
Na te lamenty zbiegły się dziewczyny z całej kuchni i z podwórza. I one rozlamentowały się ze strachu i z ulgi, zawodziły śpiewanymi skargami jak na pogrzebie. I one traktowały przybyłych jak gdyby na posiedzeniu przy umarłym. Lamentowały tak długo, aż Otylia wybiegła czym prędzej z kuchni, aby się dowiedzieć co się stało. Towarzyszli jej podnieceni pan Rozwadowski, ksiądz wikary, panna Józia i panna Basia. Już i one zapomniały o kawie i o tym, że pan Władysław czeka cierpliwie sam na werandzie, nie przeczuwając niczego.
- ↑ Wy, pani, jesteście jeszcze bardzo-bardzo młoda.