Panna Basia nie omieszkała wszakże zaraz odegrać się na panu Rozwadowskim:
— Panie dobrodzieju, a w co będą kąsać gady tego Fudora w grobie?
Pan Rozwadowski opędzał się:
— Paniusieczka zanadto ciekawa, więcej jak wypada w takiej chwili, a to pewne, że kąsać go będą zawzięcie. A co? mówiłem? „Nie znacie dnia ani godziny.“
Tymczasem gdy Warwaruca zobaczyła swoją panią, zamiast pocieszyć się, zrazu rozrzewniła się, a potem rozwściekliła:
— Żyje lubka nasza, gazdyńka! Umarła, ale ożyła. Ale nie pożyje, nie! Zabił zbój, wszystkie kurczęta żywe do pieca. Końmi porwać chciał. — Ratujcie gazdynię. Doganiajcie, wiążcie, wieszajcie. Wszystkie kurczątka żywe do pieca —
I stało się. Pokrzepiona mlekiem, kuleszą i bryndzą młodzież, zarówno ci co ze stadem przyjechali, jak i ci co z chodem połonińskim, dali się porwać. Krzyczeli nieprzytomnie:
— Ratujcie gazdynię, łapcie zbója!
Siadali na konie, gorączkowali się, tylko nie wiedzieli co począć, kogo ścigać, dlaczego i gdzie. Wówczas Ihnata oświeciła błyskawica. Pojął, że wybiła jego godzina, by pomścił wszystkie swe porachunki i upokorzenia. Dosiadł karego ogiera z Płoskiej, spiął go, wyciągnął migiem z besah wielki arkan, zawołał potężnie:
— Junackim rojem gońmy zaraz! Na ten powróz schwytamy zbója jak wściekłego psa. Jedni przez rzekę pod skały, a drudzy gościńcem w górę naokoło! Zamknąć mu drogę! Naprzód za mną.
Rozwrzeszczeli się i ruszyli w jakie czterdzieści koni. Zakurzyło się tylko i tyle było ich widać.
„Junackim rojem!“ Tego jeszcze nie oglądał Czeremosz ani cała Wierchowina zielona, aby dziewczyny i wyrostki zamiast opryszków i watażków, czy zamiast puszkarów lub wojska cesarskiego napadali i doganiali.
Już po odjeździe Otylia ochłonęła i zaraz zaczęła się troskać, co mąż powie na to. Aby skrzepić się zawołała wesoło:
— Ależ, Warwaruco, on mi przecież nic złego nie zrobił, wstrzymajcie tych chłopców. Cóż z tego będzie?
Warwaruca nie dała dokończyć. Wyjękiwała jakby wykręcana kurczami:
— Nic nie zrobił? Przechwalał się stary czort, że spodobała mu się paneczka — w dwa konie porwać chciał! Gdyby nie ja
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/516
Ta strona została skorygowana.