Pan Władysław po dłuższym i cierpliwym oczekiwaniu na werandzie doczekał się wreszcie kawy. Przyglądał się pani Otylii, uspokajał ją, a ubawiony słuchał opowiadania panny Józi, tym razem chętnie, gdy zazwyczaj odwracał się od tej dziewicy z uprzedzeniem.
Już noc zapadła, gdy aż z Bereżnicy przybiegła do kuchni żona Fudora ciągnąc za rękę zaspaną córeczkę, może ośmioletnią Paraskę. Także Fudorycha lamentowała:
— Na gładkiej drodze, jakby zbója jakiego, opadła ćma smarkaczy mego gazdę. A było ich jak trawy, jak listowia! Nakryli go, na arkan złapali jak psa. Pobili, do konia przywiązali i powlekli w świat. Mówią, że na szubienicę. Takiego gazdę! Gdzież prawo, gdzie pan, gdzie pani? To chrześcijanie, dobrzy ludzie, a nasz naród mściwy, zawzięty.
Mała Paraska pochlipywała, po czym zasunęła się w kąt ławy i zasnęła. Uświadomiona dziedziczka przyszła i uspokajała Fudorychę, że nic z tego nie będzie, bo nie zamierza go skarżyć o szkodę za kurczęta. Fudorycha rozkrzyczała się ze wzruszenia i krzyczała jak gdyby z połoniny na połoninę.
— Daj wam Boże zdrowie, paneczko, i carstwo niebiesne! Ten mój — to wielki gazda, ale nie myślcie, że z nim łatwo. Sam sobie to narobił, bo honorny jak diabeł. I to całkiem pewne, że diabeł nieraz go podjudza, bo on sam dobry człowiek. Mówiłam mu nieraz: zostaw czorta, tfu! Pojednaj się z dziedzicem, i spokój głowie! Ale nie! Czort mu nie pozwolił. Teraz ma za wszystko, a ja także. Ale to wiem dobrze, wasz pan chrześcijanin, nie jakiś panek tylko, pojedna się, pogada z sądami, i panowie uznają, bo to pan.
Warwaruca rozjuszyła się:
— Opamiętaj się, sieroto-nieszczęśnico! Pojednać się z takim zbójem? Taż za to szubienica, prawo cesarskie, żartów nie ma! Czy ty widziałaś kiedy w swoim życiu, albo słyszałaś od kogo, aby ktoś w gości przyszedł w biały dzień i malutkie kurczątka, jedno za drugim i co do jednego, do pieca ciskał?! Sierota kwoczka broniła jak mogła, ale gdzie z takim.
Fudorycha złamała się, płakała cicho.
— Sam sobie narobił, wpadł w pańskie sidła jak jastrząb do pułapki. Przepadł mój Fedjko, koniec jemu i nam także.
Mała Paraska zbudziła się, dosłyszała i zachlipała.
— Przepadł, mameczko, nie wróci, chodźmy już, chodźmy szukać sobie nowego tatka.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/519
Ta strona została skorygowana.