tle obcości wciąż niezrozumiałego sądu wyolbrzymiły dobre zamiary dziedzica do mitu.
Sam Fudor nie kajał się ani nie opierał się zarzutom, nie poddawał dowodów w wątpliwość, co najwyżej prostował je nieznacznie jakby dla większej obiektywności. Surowy wyrok zasądzający go na dziesiątki lat ciężkiego więzienia przyjął spokojnie, a dopiero na wezwanie adwokata i dziękując mu za to — bo nie zdawał sobie sprawy czy to prawo czy pańska protekcja — prosił o zgłoszenie apelacji.
Fudorycha wypadła z sali z krzykiem:
— Z lekkim sercem zniszczyli, co nam obiecywało życie! A jak obiecywało, gdy jechaliśmy od ślubu na koniach! Haj, zdrada, wszędzie zdrada!
Lecz wyższe instancje nie znalazły powodu do zmiany wyroku ugruntowanego tyloma dowodami i motywami i do zmniejszenia wymiaru kary. Wyrok utrzymał się.
Gdy wyrok stał się już prawomocny, żona Fudora, wraz z całym rodem Giełetów, na czele z kudłatym stryjem Fudora, przyszli w delegacji do dziedzica, aby „pogadał z panami sędziami“ na to, aby zmniejszyli karę. Fudorycha już z progu krzyczała w porywie:
— Pięć lat, tak, dziedzicu, pięć, niech im będzie, to mu wystarczy i w sam raz. Niech żony słucha, nie czorta! Niech głów nie rozbija więcej! A te co już porozbijane, jak starego Antosija Gotycza albo Siemienennyka, i tak już były stare, długo nie pociągnęłyby. Coż zrobić? Siemienennyka szkoda, bo szczery i nabożny, ale po co do takiego wariata jak mój Fedko pysk otwierał? A Antosija nie szkoda, nie. Po co ma dziad dziurkowany takiego gazdę jak mój złodziejem przezywać. Co za dziwota, że mój tak go wyparzył kijem, iż musieli go prędko na konia posadzić, bo by był stary dureń na pustkowiu bez krzyża skonał. Szczekają jeszcze na mego, że przeciw waszej pani się odgrażał i porwać chciał. To brechnia, ja to wiem najlepiej, jemu podoba się tylko taka baba mur jak ja, a nie takie chuchro cacane jak wasza paneczka. A tej małej Kseni, co go zawabiła i zgwałciła na to, aby dziecko jej zrobił i krowę dał — nie wierzcie! To łajdaczka ostatnia. Toż proszę waszej pańskiej łaski, dziedzicu, do serca panom sędziom przemówić, aby pozwolili mu pojednać się za krew, bo z tych lat kryminaru pojednania nie będzie, tylko wrogość. Tymczasem Fedko zmarnuje się i cały ród. A szkoda —
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/525
Ta strona została skorygowana.