Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/526

Ta strona została skorygowana.

— Oj, szkoda-szkoda — potwierdził smętnie najstarszy z Giełetów.
— Szkoda-szkoda — zamruczeli Giełetowie chórem.
Dziedzic zniecierpliwił się wreszcie:
— Ależ ludzie, cóż wy wygadujecie! To przecież prawo, ustawy, paragrafy. Sędzia nie to robi co chce, tylko co musi. I na co przysięgał. A przecie dobrze wiecie, ilu ludzi poszkodował Fudor, skrzywdził, a nawet pozabijał bezbronnych.
Stryj Giełeta tłumaczył dobrodusznie:
— Ależ ludzie pojednają się z nim lada dzień. Jeden i drugi już chętny do jednania na to, aby wyciągnąć biedaka z ciężkich kryminałów. Jak jeden podpiszą się do jednania, niech tylko wiadomo będzie, że wolno jednać się, że prawo cesarskie pozwala i zatwierdza.
Dziedzic rozgniewał się w końcu:
— Niech jednają się, kiedy odpokutuje i wróci z więzienia. Do tego czasu wyrok twardy jak mur. Nikt nic nie może, i ja nic nie mogę, chyba sam cesarz w drodze łaski.
Nieprzekonana Fudorycha wykrzykiwała:
— Dziedzicu godny, cóż to nam rozpowiadacie! Wyzwolił go pan spod szubienicy, spod samego powrózka wyciągnął pan, widziałam, a teraz już nie może pan wytargować — od sądu czy od cesarza, to nam wszystko jedno — tych parę marnych lat? Cóż im to szkodzi, skoro mu życie podarowali? I tak kryminary mają zapełnione.
Stryj Giełeta perswadował jeszcze:
— To im powiedzcie śmiało, co ja wam mówię na sumienie, że Fedek człowiek niezły, żadnego dziecka nigdy nie skrzywdził, dla chudoby też łaskawy. Nawet tę swoją podmianę nieszczęsną żałuje, zamiast bić po głowie, jak inni, aby ją sobie zabrała diablica. Tylko głowę ma taką suchym jałowcem napchaną, co byle czym się rozpali i buchnie. Dmuchnąć lekko, pogadać z nim — to zaraz się ochłodzi.
Dziedzic był bezradny. Zalecił, by modlili się, to może Bóg zlituje się, a cesarz może kiedyś podaruje z łaski, ale nie zaraz. Uznali to za obietnicę, dziękowali, posłuchali, modlili się i często dawali do cerkwi na służbę Bożą na intencję Fudora. A tymczasem, aby odwdzięczyć się dziedzicowi, pilnowali na zmiany lasu kiedrowego pod Czarnohorą, uganiając się za świętokradczymi złodziejami kiedr bez sumienia i nawet któregoś z nich pobili. Wiedzieli, że stare kiedry, to święte drzewa, i że to największa miłość dziedzica.