malutki, na to aby ani bykiem, ani myszką, ani nawet muszką przez sieć praw nie przeskoczyć. Żadnego z nich nie widać i sieci praw nie widać. Swoboda, lecz pilnuj się, człowiecze, każdej chwili.
Ten z dołów: — Więc jakżeż pilnują strażnicy?
Ten z połonin: — Czyhają na zmiany. I stosownie do tego jak człowiek sam się pilnuje, dopadną go jeszcze zanim przekroczy prawo albo po przekroczeniu. Czyha piorun i tuż obok niego czyha łasiczka. Czyha czujnym okiem morskim podskalne morze, a obok niego źródełko malutkie, ale takie co żelazo przeżera a zwie się „pohana hołowyczka“. Czyha Lewiatan śnieżny lawiną i czyha taki malutki proszek, śnieżynka z nieba, co za naruszenie prawa oko na wskroć przedziurawia.
Ten z dołów: — Ha, od takiej policji, i gdyby kto nieustannie zważał na nią, prędko odechciałoby się żyć! A przecie powiadacie słusznie, że prawa są dla życia.
Ten z połonin: — To prawda, i są tacy, co strachają się nieustannie, bo nie są sami siebie pewni. Dlatego na wszystkie strony spluwają zabobonnie: „tfu-tfu-tfu!“ Tak jak kot kiedy go brytany opadną. Ale kto patrzy nieustannie ku głównemu prawu i prawa z serca na jego spotkanie wywołuje i zaprasza, ten odważył się żyć i umierać, i wcale nie pluje naokoło siebie.
Ten z dołów: — A przecież byłoby dobrze, ba, byłoby zbawiennie, gdyby naprzód nauczyli się praw, a potem je zapisali, albo równocześnie zapisali wasi pasterze. Naprzód te 210 starowiecznych i z kolei te 2100 i wreszcie nawet 21 000.
Ten z połonin: — Nasza służba, to jest sądkowie starowieku znali te prawa, pamiętali je, choćby zbudzić którego z nich o północy. Ale nie bardzo je rozgłaszali. I wyobraźcie sobie, gazdowie, gdyby tak kto zapytał któregoś z waszych panów sędziów o prawa, a ów zaczął trajkotać je i furkotać jak strach na ptaki, cóżby to był za strach i jaka nuda! Bo wtedy, zamiast spojrzeć dobrze ku głównemu prawu i słuchać, albo i prosić sumienia grzecznie a cicho, aby się odezwało, ten i ów, przerażony furkotem, opędzałby się od praw i plułby naokoło: „tfu-tfu-tfu!“
Ten z dołów: — Niestety zdarza się, że i nasi słudzy trajkocą jakby się chwalili, a w dodatku zamiast widzieć i tłumaczyć, że to żywe istoty, numerują je tylko i karbują, jak policja gminna cielęta na głównym targu, a ku głównemu prawu nie spoglądają ani sumienia nie zapraszają. Dlatego słusznie mówicie, że w takim wypadku ludzie mogą się rozpluć przeciw pra-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/533
Ta strona została skorygowana.