i wesela, czy przez długi taniec wspólny, czy też przez pobratymstwo zaprzysiężone nieraz nawet w cerkwi, po spowiedzi przed ołtarzem i księdzem, czy wreszcie dla pojednania rodu przez ożenek. Jednanie to nie prawo, tylko wykonanie i stosowanie prawa. Fałszować pieniądze to zbrodnia, ale skazać i karać zamiast pojednania, fałszując główne prawo — to jeszcze większa zbrodnia. Dla każdego tańca jest inna gra, inna nuta a dla każdej zgody także. Leczyć ma prawo, jeszcze przed chorobą wytłumaczyć i rozjaśniać. Bywa jednak różnie i to całkiem inaczej. Dlatego sądkowie uczyli się praw nie tylko każdy przez swego nauczyciela od głównego prawa, ale także od wypadków z dawnych czasów. Dlatego zanim coś rozstrzygnęli, czy to jednając ludzi, czy osądzając, wzywali czyn, aby sam osądził. Toteż najważniejsze, aby dla każdego prawa znać i rozumieć dokładnie wypadki. W tych 21 000, o których mówią, że z trawy wyszeptane, są wszystkie wypadki przekazane z dawności, co uczą nas o tym, jak sądzili dawni sądkowie. Bo jak już rzekłem, kiedy przebywali razem, razem spali i razem jedli, przypominali jeden drugiemu całymi dniami, a czasem po nocach, różne przypadki. Wokół każdego wypadku lepiły się inne jak pszczoły wokół matki. Przykładów na to doliczyć się trudno i niech ten jeden wystarczy. Sto lat dobiega, gdy Wasylukowi junacy, którzy schylali czoła przed sądkami, uciekli z kraju przed prawem szubienicznym, to jest wyrwali się katowni w Kutach, dokąd ich zawabiono naprzód chytrością a potem gwałtem. Kiedy uciekli i rozbiegli się po świecie, nie było komu bronić kraju, i jacyś rozbójnicy z Węgier wpadli do nas. Rabowali i mordowali bezbronnych, a cesarskie wojsko i Mandatoria wcale nie troszczyły się o to mówiąc: „Niech cierpi ten kraj i bez prawa pozostanie, skoro taki buntowniczy.“ Najgorsza ze zbrodni napastników była taka: Napadli dom bohomolca żydowskiego, który zwał się Jekele Prostak, a tak ufał wszystkiemu, ludziom i zwierzynie, że chodził po puszczach sam bez straży i bez broni. Zabili mu żonę i małe dzieci. Sądkowie nakazali gromadzie dopędzić zbójów, złapać ich i przyprowadzić przed siebie. Junackim rojem ruszyła cała gromada. Złapali rozbójników, związali, na pewno pobili trochę i przyprowadzili przed sąd. Sądkowie kazali ich rozwiązać, nakarmić, napoić i opatrzeć, a potem zaprzysięgli świadków na słońce i na grom, a samych zbójów także. Wszyscy potwierdzili to samo. Sądkowie kazali puścić zbójów na cztery wiatry i niechaj czyn sam ich przeklina i karze. Płakali przy tym nad biedną kobietą
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/536
Ta strona została skorygowana.