Chyba tylko w tym jednym można by się dopatrzeć jakiejś klasowości u sędziów, a mianowicie w wyłącznym uznaniu świadomości prawnej i światłej uczoności w prawie. Powiedzmy sobie mimochodem, że nie można rozstrzygnąć naprawdę, gdzie zaczyna się wstęp do jakiejś klasy społecznej, a gdzie się z niej wychodzi. Poza tym sędziowie, mimo że tworzyli pewną osobliwie światłą kastę, pochodzili z różnych klas. Jeśli do jakiej klasy należeli — to do spadkobierców prawa rzymskiego. Wspólny a jasny język, wyraźne reguły gry i walki były ich klasą. Bezsprzecznie troszczyli się o sprawiedliwy interes podsądnych, lecz w ich oczach niszczył się sam taki podsądny, który siebie samego zaniedbywał przez brak świadomości prawnej. Nie wzruszały ich żadne przywiązania do ziemi ojczystej, jeśli nie miały dowodów, zaczerpniętych z arkuszy posiadania, i dlatego, ku przerażeniu nieświadomych podsądnych, spór o ziemię ojczystą niejednokrotnie wygrywał w sądzie jaki taki przeciwnik-adwokat, nieraz przedstawiciel Państwowych Dóbr czyli Fiscusu, czy choćby dobroczynnej Fundacji dla sierot, choć ani on sam, ani jego mocodawcy tej ziemi nie kochali, nie uprawiali, na oczy jej nie widzieli, a tylko wykazali się numerami arkuszów własności. Te marne numerki i papierki wystarczały przeciw zaklęciom i przysięgom chłopskim, że ziemia należy do nich od pierwowieku. I w rezultacie klasowym wrogiem sędziów były nie tylko takie zaklęcia lecz ostateczne a szczególnie zawzięte milczenie podsądnych, czasem świadków, osąd dla sądów, wyraz pogardy i obrzydzenia wobec sądów, sędziów, ich wiedzy i ich dobrej woli. Bo wydawało się potem, że podsądni pretendują do głębszej wiedzy o tym, co to jest sprawiedliwość.
Natomiast atmosfera czujności prawnej, w której atakowały się i broniły się wzajemnie subtelne szpady, z którejkolwiek strony padały razy, była przez sędziów mile widziana i ceniona. W ten sposób przynajmniej znajdowali uznanie za mozolne studia i wysiłki, gdy codzienność prawna, tak zwane pyskówki i szczególne wyspecjalizowanie się bab wiejskich w zawziętych kłótniach, podczas których udowadniały sobie niemoralność i uprawnienie do stosownych przezwisk, napełniały sędziów rozczarowaniem i goryczą, że na darmo marnują światło. Podobnie jak zapalonego lekarza specjalistę nudzi banalna choroba, a elektryzuje nieoczekiwana gratka jakiegoś raka, którego dopadł jak rzadkiego zwierza, nie dla ustrzelenia oczywiście, lecz aby mu błysnął przed oczyma, tak samo sędziowie
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/539
Ta strona została skorygowana.