tak długo i zawzięcie opierała się świadomości zorganizowanej i jej niezrozumiałym urządzeniom. Do takich klęsk należało tragiczne „odbijanie“ gruntów. Te sprawy kończyły się także tragicznie, bo prawdziwymi bójkami pomiędzy egzekutorami wyroków, a nawet wojskiem wezwanym dla asystencji, a dotychczasowymi właścicielami, którzy nieraz, w towarzystwie współczujących sąsiadów, masowo stawali w obronie praw starowieku. W gruncie rzeczy były to walki między pamięcią tradycyjną a między dokumentami, w szczególności księgami gruntowymi. Pasterze uważali je za zupełne uroszczenia, podobnie jak sędziowie traktowali ich zapewnienia i przysięgi co do własności. Sędzia opamiętywał: „Człowiecze! świat nie od wczoraj, te księgi mają dwieście albo trzysta lat!“ Podsądny odpowiadał: „Wysoki sądzie! święta prawda, świat nie od wczoraj, cóż to znaczy jakieś trzysta lat?! Ten grunt nasz z pierwowieku. I dlaczegóż żaden z tych panów nie upominał się dotąd o grunt?“ Tłumaczyć — to nie należało do zadań sędziego, lecz wiadomo było wkrótce, że lasy dopiero od niedawna nabrały wartości i ceny, i dlatego ich właściciele tabularni upomnieli się o to, o co dotąd nie dbali. Ale prawdę mówiąc skorzystały z tego zaledwie dwa wielkie obszary leśne: Państwo i Fundacja, i to tylko jednorazowo dla wyrębu lasu, bo potem, wobec niemożliwości administracyjnych, nastąpiło jedynie przesunięcie posiadania chłopskiego, bo w wyniku oddawano te grunta dla używania gajowym lub małym dzierżawcom za znikomy czynsz. — Tymczasem walka o zasadę kto ma słuszność: tradycja czy księgi gruntowe — wbrew wszelkiemu poczuciu sprawiedliwości, najgorzej odbiła się na dotychczasowych posiadaczach. Procesy cywilne zmieniły się wkrótce na karne, i posiadacze osiadali licznie w więzieniach za opór władzy i gwałt. „Faza rozwoju“, której zdaje się nie przewidziało prawo rzymskie, ni Pandekty, ni komentatorzy. I ostatecznie całość konfliktów skończyła się na zderzeniu między głosami prawa głównego a poszczególnymi i wyspecjalizowanymi paragrafami. W wyniku tego pasterze ostatecznie stracili wiarę w sprawiedliwość, uważając sądownictwo za chytrą grę i zręczny fechtunek zawodowych magów. W niektórych miejscowościach jak miasteczko Kosów, które właśnie z tego zasłynęło, wyrobił się zawód świadków, którzy czekali przed sądem na zamówienia, aby zaprzysiąc wszystko cokolwiek było potrzebne zrozpaczonym klientom. Kto wie, czy nie najgorsze z wszystkiego było to, że gdy w początkach praworządnego sądowni-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/542
Ta strona została skorygowana.