sząc nieustannie. Także oni obracali się ku słońcu, klękali wszyscy. Wreszcie głośno, za porządkiem witali się z gazdą i z chatyńskimi ludźmi.
Nagle struga zakipiała, zapałała odbiciem słońca. W nie skoszonych jeszcze trawach zadygotały rosy tańcami światła. Każdy z białych kosarzy odbijał się w nich i znikał w nich, lecz sami kosarze zasłaniając oczy od płomiennego słońca odsuwali się od zwiewnych odbić w rosach, jakby w obawie przed niewolą odbicia i aby rosy nie złapały każdego w byt tak świetlisty, że sam człowiek zniknie z ziemi. Przechodzili na skoszone już połacie, gdzie chwytliwe rosy leżały już w ostatnich drgawkach światła.
Gdy na ziemi rosy roiły się bezgłośnie, w powietrzu świergotliwe roje jaskółek zleciały dla odbycia szkoły z dziatwą swą dla ćwiczeń przed odlotem. Jeden rój nie przeszkadzał drugiemu, kosarze nie przeszkadzali żadnemu.
Rozsiedli się w szeregach, na liżnykach przy białych płótnach zamiast stołów. Foka posadził obok siebie z obu stron dwu najstarszych kosarzy, Nykołę zwanego Poperecznykiem i byłego wójta Żabiego. Tego samego co, gdy nastała słoboda zwana konstytucją, ogłosił się gubernatorem i w zaufaniu do cesarza odłączył się od Państwa. Niestety, niedługo potem żabiowcy opuścili go dość szpetnie, bo komisarz c.k. starostwa, który przyjechał na sprawdzenie wyborów, zakręcił wyborcom w głowach umiejętnie. Na wniosek komisarza uchwalili, że gubernator uratował ich gromadę od buntów i od sądów nagłych także, za co należy mu się nagroda najwyższa. Niezwłocznie komisarz wstał i w imieniu Jego Apostolskiej Mości uroczyście zawiesił mu na szyi łańcuszek złoty z medalem na czarno-żółtej wstążeczce. Wyborcy wstali także, zaparło im oddech, byliby go wybrali zastępcą cesarza, gdyby ktoś poddał taką myśl. Tymczasem opętani przez komisarza, sami nie wiedząc kiedy, wybrali nowego wójta. Gubernator poszarzał, zbiedniał, ale nie sprzedał łańcuszka. Ubierał go na każde święto. Choć gubernator, kosił obecnie razem z innymi, ale z uwagi na wiek i godność, gdzieś na samym końcu, bo odpoczywał częściej od innych. Kosarze honorowali go; czasem porozumiewając się nieznacznie oczyma, przerywali robotę, aby się nie zmęczył. Gubernator z grzecznością dostojnika zachęcał żywo, aby nie zapominać o robocie. Także w rozmowach podczas śniadania zerkali nań nierzadko, najwięcej gdy kto zatrącił o cesarza i politykę.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/554
Ta strona została skorygowana.