do jednej, pouch-pouch!“ „Oho, Tanaseńku — śmieję się — zostawi chyba na rozpłodek?“ „Ani mowy, bez litości wytępi. Oświata! Co prawda, nie wszystko idzie od razu. Panna urzędniczka pod sekretem błyśnie każdej babie pod nos grzebieniem: «Widzisz? To od jasnej pani, ale cicho-sza, mówić nie wolno.» Zataiła samograj, po cichu czesze tylko starego psa, aby go ani jedna wesz nie zadrasnęła. Pies zdechł z czesania, panna lamentuje. Tymczasem po babach szepty przeleciały od ucha do ucha: jest coś takiego, wielka moda. — Wtedy Mariczka wójtowa, jak noc jesienna brzydka, taka jak bogaczce przystoi, domyśliła się. Prędko wkręciła się do panny urzędniczki, pociesza, popłakuje, podlizuje, zakręciła się tu i tam i wykradła grzebień. Pobiegła do chaty, rozebrała się w komorze do goła jak na święto Rozihry, puściła samograj na głowę, na ciało i puściła się z kogutem. Skoczył na nią jak na kurę, zazgrzytał i zaraz głowa rozbłysła i ciało rozbłysło. Ledwie wyszła na ulicę, ledwie tyłkiem zakręciła, i zafurczało wokół niej. Zaroiło się od chłopców, jeden za drugim szlą swatów z wódką. I poszła sława na cały powiat, rozmałpiły się baby. W dwu szeregach roją się pod sam dwór, jeden rząd z góry Rzeki, drugi z dołu. Jak spojrzeć, baba za babą, same najbrzydsze, czarne i żółto nakrapiane. Proszą, przymilają się, popłakują: jasna dziedziczko, ratujcie, po grzebieniu dajcie, darujcie z łaski, albo mieniajcie, sprzedajcie za głowę, za ciało, za duszę. — Dziedziczka kręci nosem: niech jęczą sobie, niech poczekają do samego rana. — Baby tłoczą się, duszą się w tłoku, obiecują co mogą. I wtedy pani każe rozdać każdej po grzebieniu. Chapnęły grzebienie, rozbiegły się po chatach. Pani odżyła i dalej żyje bez końca. I krzyk-grom przewiał przez cały powiat. Zgrzytają grzebienie, szorują, czyszczą się fiut-fiut, pękają wszy pouch-pouch. Baby parują się z kogutem, rozbłysnęły im głowy, świecą się cycki i tyłki. Brzydkie wypiękniały, ładne przy nich zbrzydły, już i one rozbijają się za grzebieniami. Wszy wymiecione, z nimi cała dawna prawda. Kogut z wsi do wsi skacze bez wstydu: «Kuku-ryku! oświata. Nowe czasy. Amen.»“ „A gdzież się teraz podział czort-Apolion?“ — pytam. Tariasij ani nie zająknął się: „Rozsypał grzebienie, wygrzebał, a teraz schował się, aby znijaczyć do końca.“
Śmiech gęsty posypał się po kosarzach, a Lubko oglądając z boku jednego za drugim, z zadowoleniem gładził ręką kędziory obficie masłem wymaszczone. Foka zapytał:
— I na tym się skończyło?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/559
Ta strona została skorygowana.