Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/563

Ta strona została skorygowana.

bo Żydom nie wolno jeść tego i owego, i znowu się pocieszył, bo zaczął siłować do swojej wódki kogo mógł. Żydówki nie piły wcale, ale Żydom nie uchodziło odmówić, a Duwyd jeszcze ze świeżą głową pociągał nieźle. I wreszcie ostatecznie pocieszył się Tanasij: „Tańczmy wszyscy!“ Nikt z żydowskich gości nie mógł się już wymówić, także szklanne panieneczki tańczyły umiejętnie.
Już wieczerzało i nie było po co jechać na Żabie, ani tym mniej do Bereżnicy aż na górę. Odłożyłem wszystkie sprawunki do końskiej wielkiejnocy. Jedno opijanienie po trosze mijało, ale drugie zaczynało się, bo Tanasij kazał mi przepijać do każdego Żyda. Było gdzieś koło północy, kiedy się wreszcie wyrwałem od Tanasija. Wzięli mnie pod ręce jak biskupa i odprowadzili hurmą do konia, potem podsadzili na konia jakby metropolitę, bo kiwałem się dobrze na prawo i na lewo. Cygan zagrał na skrzypcach, cymbalista wtórował. Zatańczyli wielkim kołem wokół konia razem z Żydami i Żydóweczkami, a Tanasij w środku tuż przed koniem ucinał przysiady. Gdy Tanasij tańczył, całe koło klaskało w dłonie, aż koń się zaczął płoszyć. Na pożegnanie stary pokłonił mi się w pas i dziękował, wreszcie skoczył ku mnie i wsunął mi dukata do kieszonki kieptara. Już chciałem ruszyć, a on w krzyk: „Czekaj, zsiadaj zaraz! daruję ci ogiera bułanego. Mnie staremu po co ogier, a ty do ślubu na nim pojedziesz.“ Błagałem go: „Zmiłujcie się na miłość Boską, czyż nie widzicie, że ledwo trzymam się na siodle? Jeszcze mi ogier potrzebny, aby mnie w strzępy rozniósł na stromych dróżkach.“ Uznał to: „Niech ci będzie, ale na drugi raz się nie wykręcisz.“ Na sam koniec Żydowie zahałasowali, chrześcijanie huknęli, aż po lasach się odezwało, a ja jak objąłem konia za szyję rękami, to tak dojechałem galopem na sam wierzch, sam nie wiem jak. Położyłem się do łóżka z gorączką, nad głową tańczyli mi wszyscy, głowa za głową do mnie się uśmiechała, a nad wszystkimi Tanasij wyszczerzał zęby jak czort leśny.
Tak nabyłem się z Tanasijem po raz ostatni. Przecie od tego czasu omijałem jak mogłem Tanasijową chatę. Już z daleka ze skrętu na Ilci, zamiast zjechać drogą na most, skręcałem na płaj z tyłu za chatą, aby mnie nie dostrzegli. A inni nie inaczej. Gazda wielki, ale dola taka, że pobratymi i rówieśnicy powymierali, a nam młodym wytrzymać z nim trudno.
Potem to już daleko od nas się działo, ale wszyscy wiedzieli, że ciężka choroba się doń przyczepiła. Spuchł na całym ciele,