Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/564

Ta strona została skorygowana.

nie wiedział na którym boku leżeć. Smarowali mu całe ciało masłem nieustannie, przywieźli doktora z Kosowa, ale ten do życia mu się nie przyczynił, ani nawet do śmierci. Tanasij męczył się dalej, i tak przez cztery lata. Zachodziłem do chaty czasami, raz mnie do niego zawołali, leżał spuchnięty okropnie, ale przechwalał się — ile ma chudoby, ile krów dojnych, ile jałówek, ile owiec i mówił, że mi się od niego należy ogier bułany. Potem zakrzyczał po dawnemu: „Chudoby dużo, bo dużo mi potrzeba, i roboty dużo. Już doczekać się nie mogę, kiedy ta bieda-spuchlizna odczepi się ode mnie. I wtedy pójdzie żwawo.“ Miał sto cztery lata. Ktoś by powiedział, że gwarantowana śmierć już tuż-tuż. Ale gdzie tam, nikt w to nie wierzył i on sam nie wierzył. Dlatego sam sobie pomógł — —
Lubko skrzywił się, podniósł głowę:
— Słońce już wysoko, trzeba pośpieszyć się, aby do południa skończyć cały stok.
Poperecznyk dorzucił:
— Tylko Tanasij tak potrafi. Stary i taki chory, a nie skończył ani w chacie, ani na łóżku.



3

Po posiłku porannym kosili wytrwale, przerywając tylko na krótko. Potem obiema setkami przeszli na stok niższy choć stromszy. Kosili z góry na dół w jednym długim szeregu, nie wracając pod górę. Na południe odpoczywali w cieniu drzew i nieco dłużej. Petrycio jeszcze nie skończył jedzenia, a już niecierpliwił się. Nie pytany przez nikogo, jakby obawiał się, że ktoś go uprzedzi, pospieszył się. Wypulił oczy zabawnie, stroił pocieszne miny, jakby chciał naprzód pocieszyć. Na razie kosarze śmiali się głośno na kredyt.
— Zdaje mi się — mówił — że to ja ostatni widziałem Tanasija. Było to tak. Zjeżdżam ja sobie konno jakoś przed południem z góry na Ilcię i widzę, oczom nie wierzę: nie kto inny jak sam Tanasij siedzi sobie boso na krajuszku drogi z dziadowskim kosturem w ręku, a tuż obok niego dziadowina jakiś, wędrowiec czy żebrak. Znali się skądś. Dziadowina trzyma w rękach nowiutkie postoły, opiera się Tanasijowi i skrzeczy: „Wy Tanasij i wy duka wielki, i pójdziecie boso? A ja w postołach jakby na chram? Nie może to być, nie!“ — Tanasij choć tak spuchnięty, że żal patrzeć, zbiera go ostro do galopu: „Ci-