Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/565

Ta strona została skorygowana.

cho siedź, dziadu, nie pyskuj, nie sprzeciwaj się, bo właśnie Bóg mi nakazał, abym zdjął postoły i dał tobie. Ubieraj je w mig, aby i ciebie do Boga doprowadziły. Ja i boso tam zajdę.“ Zerknął ku mnie, poznał mnie. „Ach to ty, Petryciu? O, to dobrze, może mi pokażesz jakąś kumedię wesołą na pożegnanie.“ — „Czemuż na pożegnanie, gazdo Tanaseńku?“ — pytam. A on na to: „Kto wie czy się zobaczymy, bo różnie mi szepcą.“ A ja do niego: „Kto szepce?“ — „Nie bądź zanadto ciekawy, szepcą tacy, co są od szeptania.“ Pytam go znowu: „A po co temu dziadowi postoły, kiedy wy bosy?“ — „Nie pytaj zanadto, mówię ci. Słyszałeś, ma w nich dojść do Boga.“ Pytam go znowu: „To po waszemu nie liczą się księgi święte ani służby Boże, tylko postoły potrzebne?“ Tanasij uśmiechnął się ledwo-ledwo: „Nie myśl, chłopcze, że komediant z cyrku, choćby taki delorny jak ty, wszystkie rozumy pojadł. To nie cyrk. Aleś ty z cyrku, trafił swój na swego, to ci powiem: dziad nędzny, nic innego prócz biedy nie zaznał, to pewno zły na ludzi jak zaraza. Ucieszy się postołami, może przebaczy, a to u Boga liczy się tylko. Widzisz, to nie cyrk.“ Zaśmiał się zdrowo. „Jakżeż nie cyrk — powiadam — kiedy przebieracie się: dziad za dukę, a duka za dziada.“ Tanaseńko znów uśmiechnął się z trudem: „Możeś to i dobrze powiedział, bo na tamtym świecie taki cyrk, że nie poznasz nikogo, metropolitę przemienią na grzesznika, a grzesznika — —“ machnął ręką zwiędle. „A dokądże wy, Tanaseńku? — pytam znowu. Spojrzał na mnie surowo: „Powiadam ci, nie pytaj dużo. Zobaczysz a może nie zobaczysz.“ — „Do domu nie wracacie?“ Westchnął ciężko: „Do któregoż domu? Może i wrócę —“ Coś mi to wyszło niesamowicie, i pomyślałem sobie, a może staremu na rozum upadła choroba, to bywa. „Może by was do domu odprowadzić?“ Od razu podaję mu rękę, a on spojrzał mi głęboko do serca i szepleni: „Nie, mój Petryciu, tyś z innego cyrku, a ja z innego.“ — „Z jakiegoż wy cyrku, gazdo Tanaseńku?“ Wytchnął mi z trudem: „Z odwrotnego, gdzie rzeki do źródła spieszą, a czas wraca do wczoraj.“ Pomyślałem sobie: „To jasne, rozum pomieszany — ale pytam dalej — jak, jak to mówicie?“ Świdrował mnie długo, odetchnął i szepnął: „Uciekać.“ — „Wy uciekacie? Dokąd?“ A on dalej, coraz głośniej i całkiem mocno: „Odstąp od niej narodzie bogumiły, wyjdź z ziemi kurwy, nie bądź jej wspólnikiem. Niech sobie faluje pod niebo. Nazwa jej piołun, człowiecze, weź sierp, zbieraj się, żniwo gotowe — —“ — „Któreż żniwo? — mówię — na wiosnę żni-