Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/566

Ta strona została skorygowana.

wo —“ — „Mój chłopcze, cyrk i cyrkowy świat nie to pokazuje, co na świecie. Na świecie wiosna, a w naszym cyrku — ha — No, to bywaj mi zdrów, mój luby Petryciu, daj ci Boże co najlepsze za wszystko, nieraz mnie uweseliłeś. A tacy co weselą, są posłani do nas. Tacy dojdą sami bez postołów.“ Zerwał się dość dziarsko, pogłaskał mnie po głowie, dziadowi kiwnął głową, i ruszył. Dziadysko, wystrojony paradnie w nowiutkie postoły, podreptał na dół ku wsi, a Tanasij boso w górę Rzeki. Wierchy białe były jeszcze, ale droga suchutka i ciepło.
Cóż począć? Pobiegłem do Tanasijowej chaty, a tam nikt nic nie wie. Południują, doją setki krów i owiec jaki tysiąc. Nawet nie dostrzegli, że im się wymknął. Zamiast doić, zaczęli się skrobać w kudły: „Cóż teraz robić? — powiada mi powolutku Tanasijowy bowhar, ten co ma głowę jak wielka dojnica i cały pachnie mlekiem. — Wróci pewnie, wróci zaraz. To dobrze, że wstał, widać mu już lepiej.“ — „Ależ — powiadam — on ma rozum uszkodzony, czyż nie widzicie? Wygaduje coś takiego, że trudno zrozumieć.“ Wielka dojnica rozdziawia gębę od ucha do ucha. Śmieje się: „Zawsze wygaduje, ale mądrzejszy od nas wszystkich razem, ho-ho! Wróci.“ — „Może i wróci — powiadam — ale któż wie. Poszlijcie kogoś za nim i to zaraz. Poszedł w górę Rzeki, w dodatku boso.“ Bowhar śmieje się głośno: „Boso? No to wróci zaraz na pewno.“ Widziałem, że coś niedobrze, ale co gadać z taką drewnianą dojnicą. Pojechałem do wsi za moimi sprawunkami i wracając wstąpiłem raz jeszcze wieczorem do Tanasija. Spotykam dojnicę i pytam: „A co, wrócił gazda?“ Bowhar wybałuszył oczy jak wół: „Ha, pewno wrócił, ale nie widziałem go — „Ja już rozzłościłem się: „Popatrzcież do licha, wrócił czy nie?“ Czekam na podwórzu, a dojnica kołysze się powoli ku chacie. Rozpytał tego, rozpytał owego, wraca do mnie i mówi: „Nie, jakoś nie wrócił. Poczekamy aż się ściemni, a potem po udoju pójdziemy go szukać.“ „A czyż wiecie, gdzie jest? — pytam — i jak go szukać?“ „W górę Rzeki, mówiliście, poszedł, rozpytamy jakoś, a teraz bywajcie mi zdrowi, bo roboty huk, doić, karmić, ścielić.“ Skląłem go przez zęby, życzyłem mu aby zesechł się całkiem i pękł. Zaciąłem konia, i jeszcze nie było ciemno, kiedy dojechałem do chaty na Bystrecu, tam koło kaplicy. Szukać i pytać na darmo. Wstałem raniutko, ale gdzie tu szukać wiatru w polu. Przecie miałem szczęście. Bo u nas plotki mają dobre nogi, a nieraz skrzydła. Już przed południem przeleciała wieść przez Bystrec, że widziano Tanasija wysoko aż na Dietule. Zaszedł tam na mleko do któ-