rejś chaty. Plotka, chociaż młoda, od razu nabrała rozpędu, bo to wielkie dziwo, że dziad stareńki wydrapał się sam na górę, a jeszcze większe dziwo, że taki sławny duka aż boso. Oświeciło mnie nagle — aha, pewnie skręcił z drogi gdzieś pod Hedią i podreptał stromo przez las, aby go nikt nie odszukał. A potem, potem? No jasne, w Czarnohorę polazł po swoje zioła. Co prędzej, zaraz dogonić! Wziąłem kilku sąsiadów i od razu prosto przed siebie na płaj berezowski i dalej płajem aż pod śniegi. Węszyliśmy jak psy bez węchu, bo wszędzie sucho, śladów nie widać. Dopiero dość wysoko i dobrze po południu weszliśmy w mokry śnieg: są ślady, ślady bosych nóg. Im wyżej, tym twardszy śnieg, ślady słabną, potem nikną prawie. Przecież za śladami dotarliśmy powoli pod Szpycie. Tam już śladów nie było. Ale gdzież mógł szukać ziół? Gdzież, jak nie pod słupami skalnymi, jak zazwyczaj. Prędzej, prędzej. Już widzieliśmy skały wysoko nad głową, gdy najmłodszy z nas — Juryszcze Gotycz, co dobrze nas wyprzedził, krzyknął z daleka: „Lód rozsypany, prędzej, może go zagarnął!“
Znaleźliśmy go w ciasnej szczelinie wśród skał. Zapchał się tam, widocznie naprawdę szukał korzeni. Śniegu prawie nie było tam wysoko, tylko lód oblepił słupy skalne naokoło u podstaw. Jak się tam dostał? Bóg jeden wie. Nóż był otwarty i wisiał na pasku. Sam z siebie się nie otworzył. Obie stopy były przecięte nożem wzdłuż, równo i starannie. Widocznie, gdy zaczął zsuwać się na dół po lodzie, przeciął stopy, aby krwią przylepić się do lodu. Ale podepchał się pod lodowe sople, co zwisają ze skał — nie sople a dachy, takie ogromne jak kopuła świętego Jurija we Lwowie. Lodowa kopuła oberwała się i rozbiła się. Może o jego głowę? Zasypały go odłamki lodu. Tam go odnaleźliśmy, wśród odłamków. Dyszał jeszcze, serce biło słabiutko. Unieśliśmy go w mig, lecz dźwigaliśmy z trudem poprzez wertepy lodowe. Dopiero pod wieczór donieśliśmy go do pierwszych chat. Wytchnął po drodze — —
— A księdza nie było? — pytał Poperecznyk.
— Skądże, żadnego człowieka nie było w pierwszych chatach, bo to sianowe chaty na zimę.
Poperecznyk chrząknął raz i drugi:
— Ha, odmłodził się, jak zapowiadał, lepiej tak, niż czekać na koniec.
— Ziemia święta połknęła stary płaj — dodał Foka.
Petrycio zakończył:
— Dopiero na drugi dzień spotkaliśmy już na Bystrecu cha-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/567
Ta strona została skorygowana.