Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— I ja takiego pana, jak wy, jeszcze nie widziałem — odwzajemnił się Tanaseńko.
Dziedzic nie pytał o wyjaśnienie, uśmiechnął się.
Tanaseńko nie dał mu długo czekać.
— Pan bo pan. A na polowania nie chodzi, z dziewczętami nie popija, na karty innych panów nie zaprasza. Kto wie co to? Nowa moda czy co?
— Czy to nowa moda gazdować jak inni?
— Aha! tak! Wy chcecie, żeby panowie byli potrzebni na świecie?
— A czyż niepotrzebni?
— Ja tego nie mówię. Po tym jednym winie delornym można poznać, że potrzebni. Gdzież u nas takie wino! Ej, Foko, każ mi podać jakiś porządny garniec, bo z tego szkiełka łyku nie pociągnie, dech zapiera. Panowie potrzebni — ciągnął dalej. — Może i wasze konie do czegoś przydatne? Może jeszcze coś takiego jest, do czego potrzebni. Ja tam nie mówię, że niepotrzebni. Czekajcie, panie lubyj, dajcie mi powiedzieć — upominał Tanaseńko, choć nikt mu nie przerwał ani słowem. — W świecie jest tak jak w lesie, wszystko na coś się przyda. Gdyby nie wilki i niedźwiedzie, rozpłodziłyby się jelenie i sarny, spasłyby nam trawę i siana, żyć by nam nie dały. A gdyby nie strzelcy, toby z wilkami i z niedźwiedziami też był kłopot. Tak samo z panami. Z każdym bieda, a na każdego jest bieda. Niejeden chłop myśli sobie, choć wam nie powie: „Ot, zabrali lasy, aby ich raz coś zabrało“. Chłop durny, ja tak nie mówię, ale powiedzcie mi przecie, kumie, jak wy myślicie, po co są panowie na świecie. Najwięcej szlachta — po co?
Dziedzic poczekał nieco, aby upewnić się, że Tanaseńko skończył swe wywody, potem odpowiedział. Mówił nieco przez nos, przeciągle, ostrożnie, bez wyrazu:
— Był raz taki mądry człowiek, dawno to i daleko stąd. Napisał w książce, że szlachectwo to taki płaszcz piękny, ciepły a honorowy. Ale pod warunkiem, aby go co dnia odnawiać. A jak nie, to rychło skurczy się, ubędzie. I goliznę zaraz widać nieprzystojną, a sam płaszcz brudny, śmierdzący. Z dnia na dzień trzeba dodawać — tak pisze.
— Z dnia na dzień? To ci kłopot! Jakżeż odnawiać?
— Tym, że szuka sobie szlachcic honoru jak najwięcej, obowiązku. Tego co dłużny światu. Tak jak nasz Żółkiewski hetman, święty człowiek, zakarbował — dziedzic niespodzianie podniósł głos uroczyście: — „Zgiń, a daj bratu, daj wrogom