„Jakże więc należy zabierać się do książki Vincenza? Trzeba chyba wyobrazić sobie, że siedzi się w półciemnej komnacie, patrząc na ogień trawiący grube bierwiona na kominku i słuchając opowieści o krajach, o ich rzekach, górach i bogach, o spotkaniach z dawnymi poetami i filozofami. Opowiadający zdaje się czerpać przyjemność z samego gadania i zapominać dlaczego coraz to z jakiegoś drobiazgu wysnuwa nową opowieść. Nie chce niczego dowodzić, a kiedy sądzimy, że dowodzi, wkrótce wygląda na to, że gubi wątek i nie bardzo wie ku czemu zmierzał.
I tylko niepostrzeżenie, stopniowo, w miarę jak rezygnujemy z chęci, żeby wyłuskać tezy i wnioski, zaczyna przezierać z samego zestawienia bajań figlarnie ukryta sokratycznie zamaskowana intencja.
Wbrew pozorom Vincenz jest zaangażowany w bardzo nowoczesną polemikę, choć w swoich sprzeciwach nie posługuje się argumentem. Słuchacza-czytelnika bierze za rękę, odprowadza w inną stronę i mówi do niego: nie patrz tam, patrz tu. W ten sposób probuje go leczyć. Z jakich przypadłości? Z tych które każdy jest skłonny uważać za los dzisiejszego człowieka, z trwogi, rozpaczy, poczucia absurdu, a których prawdziwe imiona brzmią zapewne: niepobożność i nihilizm.“