Naprzeciw Tanasija siedział niestary przysadkowaty gazda o wesołych świdrujących oczach, Nykoła Purszega spod Hryniawy, znad Białej Rzeki, przezwany Poperecznyk. Znalazł się wśród doborowych gości, mimo że nie miał jeszcze lat sześćdziesięciu. Widziany chętnie przez starych i przez młodych, ruchliwy, zadzierzysty, przekorny lecz układny Nykoła, bywał często nad Czarną Rzeką, bywał nawet w Kosowie. Z czasem stał się wszystkim potrzebny jako pośrednik handlowy. Zawód niespotykany w owe czasy. Pociągał także młodzież niewyczerpanym zapasem pieśni „maśnych“ czyli tłustych i po prostu sprośnych, wyszydzających różne potencje świeckie i duchowne.
Poperecznyk przyglądał się długo Tanasijowi ze śmiechem, ośmielił się wreszcie i wypalił głośno:
— Tanasiju, wy wieszczun rozsławiony, to tak, ale któż czeka z siekierami na cudzy las? Coś wam się przyśniło. Butyny naokoło, do mego lasu nikt jeszcze nie doszedł, czekamy na kogo? Na kupców, na panów, aby kupili.
Tanasij uderzył się po pistoletach, spiorunował wzrokiem świętokradcę. Świętokradca nie uląkł się, śmiał się głośno. Tanasij skarcił go:
— Ty czekaj sobie na panów i śmiej się. Będziesz ty jeszcze się śmiał!
— Da Bóg będę — świdrował wesoło oczyma czerstwy, rumiany człeczyna. — Kiedy kupią las ode mnie, zostanie mi połonina. Rąbaniem nie trzeba męczyć się, jeszcze mi dopłacą.
— Poperecznyku, mówisz na poprzek. Ja teraz rozmawiam z kumem. Twój kum czy mój? Potem do wieczora możesz chodzić z koszykiem jak Żyd po Kosowie z kwasem, twój las sprzedawać. „Handele, handele.“ Znalazł się Poperecznyk! — Tanasij powtarzał uparcie: — Gazdów wypędzą z lasem czy bez lasu, mój Poperecznyku! własność skasują, a wasze honory, mój kumie luby, panie dziedzicu, pójdą spać.
— Cóż robić? — pytał dziedzic.
— Wy pewnie lepiej wiecie. Ja myślę tak: Tymczasem nie dbać o ludzi. Lubią was czy nie lubią, to nieważne. Waszego ojca lubią, zarabiać daje, darować lubi. „Dobry pan“. To prawda. A nie gniewajcie się, panie — ktoś za to musi płacić. A kto? Ziemia boża, las. Wyrąbał on tego lasu, potrzaskał go, wytępił jak się patrzy. Ludzie to lubią. I co po nim zostanie? Same szczerby. Te parę modrzewi co sadzi tu i tam. I ogrody? Trud z nimi straszny, a zarosną w mig. To mało. Ot, gdyby las sza-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/59
Ta strona została skorygowana.