Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

w szkarłatach, w perłach, z kielichem pełnym niechlujstwa. Ona! nie powiem już jaka. Niech ją tam! Nasienia bożego, bogumiłych ludzi mało, świat ich kasuje. Jak cesarz będzie dobry, też go skasują, a kiedy panowie się poprawią — ich także. Czort już się zrywa z łańcucha, z bezdny rechoce na cały świat. Co tylko dobrego się zasiało — wyparzy. A trzęsie światem kto? Ona! Ma jeszcze gorsze miano na czole napisane, ale tajne, jakie nie powiem, ale to powiem, że nakazuje, aby świat ją w huzycię całował. Taj całują za porządkiem.
Bernhaut był bezradny.
— Skąd do was takie sprawy? Ja się zawsze dziwuję skąd? A do tego takie słowa?
— Z siebie. I jeszcze skądś: Listy z Nieba sypią się co roku. I są tacy co czytają. A tam wszystko jest, aż szumi, posłuchaj tylko, Duwyd, zadumaj się. Groźba nad światem.
Duwyd wzruszył ramionami, przełknął odpowiedź cierpliwie, poczekał chwilę. Ksiądz Buraczyński zapukał palcem w tabakierę, chrząknął głośno, zapowiadając tym, że chce przemówić. Nie spieszył się zbytnio, tymczasem Duwyd próbował z innej beczki:
— Groźba, ale są przecie bogobojni ludzie, czy wasi, czy nasi.
— Są. Aby Bóg sobie wysiał swoje nasienie, tych co bogumili. Niech i Bóg coś ma. Choć garsteczkę. Patrzcie! To nie wymysł, obraz jest, ktoś to widział — wskazał na ognisty wybuch piekła namalowany na szkle. — Hen u góry nad bezdną pisklęta boże się tulą. I pomyśleć! Bóg nadal cierpliwy wciąż wzywa. Dlatego dzisiaj przez cały dzień z boskiego podmuchu Jurijko święty borgi nam daje wielkie. Rewasze zestrugał, długi skasował, do wody cisnął. I temu nam dziś tak dobrze. A jak i kto skorzystał z borgów, to inna sprawa, bo czort czym mocny? Zdradą!
— Niech precz odleci to słowo od nas — mruknął twardo Maksym, dolewają wina Tanasijowi.
— Daj wam Boże, Maksymku, niech odleci, samo z siebie nie odleci. Ja go się nie boję, robię swoje. Teraz już i tak nic nie robię, wędruję z tym chłopcem tak dla praktyki.
— I nie boicie się tego ot? — śmiał się Bernhaut, wciągając znów starego w żarty.
— Kogo, chłopca?
— Nie, tamtego czarnego.