Tanasij wyprężył pierś śmiało, miedziane krzyże zamigotały jeden po drugim.
— Czorta? Nigdy na świecie się nie boję, do czorta ja poperecznyk! Niechaj mi tu stanie do oczu ognisty czy lodowy, a taki wielki jak smereka chochłata. Mam na niego sposób.
— Może przemówki?
— Jedna jedyna. Czorta choćby jak kraśnie się przebrał, trzeba rozpoznać, a potem zapytać cicho ale wyraźnie: „Didku, a ty zwidky?“ Skąd ty czorcie? Za nic nie zdzierży.
— Takie straszne słowo dla niego?
— A tak, bo sam dobrze wie, skąd on. Ze zdrady Boga i zdradą wygrywa. Do Boga, do słoneczka świętego to tylko się przytuli co bogumiłe, niewinne, wierne jak jagniątka, te co same ufnie głowę pod topór kładą. A kto z Bogiem szpekuluje, odpadnie przy pierwszej próbie. I niech odpadnie śmiecie do pieca wiecznego — wskazał na obraz.
Duwyd przymknął oczy, uśmiechał się chytrze:
— Gazdo, wy zawsze mówicie, że wy Popowicz. A wy chyba u rabinów naszych uczyliście się, u tych kuckich, kosowskich. Mówicie jak chusyd, wam tylko pejsy brakują.
— Może od rabinów, nie wolno? I pejsów się nie lękam, co komu do tego?
— Nu, wolno. A jak się za cesarza przebierze ten czarny, ten, wiecie...
— Didko chcesz powiedzieć, nie bój się, Duwyd.
— Co ja mam się bać? Ja nie lubię paskudne słowo. Nu a jak taki się przebierze, to co?
— Niech się przebiera. A ty, Duwyd, po niemiecku umiesz, na delegację do Wiednia się pisz, jedź, proś się delikatnie na posłuchanie, niby nic. I zapytaj cicho ale wyraźnie — to pamiętaj — jakby do siebie: „Didku, a ty zwidky?“ Jak cesarz prawdziwy to nic, a jak czort — zobaczysz co będzie — tryumfował Tanasij.
Dziedzic nie posiadał się z radości, śmiał się serdecznie. Rozgrzeszony tym Semen zapomniał o żałosnej powadze, podpatrzonej u kamerdynera ze Stanisławowa. Zarżał bezforemnie — po bojkowsku czy po połonińsku — na cały głos, porwał wszystkich śmiechem. Odwiedziony od bohosłowskich traktatów i zadowolony z powodzenia Tanasij przerwał na chwilę. Oglądał sobie wszakże gości naokoło, jakby szukał zaczepki. Duwyd przymknął oczy rad z sukcesu.
Zażywny, nieco bardziej jeszcze zaróżowiony od wina pro-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/63
Ta strona została skorygowana.