boszcz jasienowski, ksiądz Pasjonowicz, dobrotliwie kiwał głową to w prawo, to w lewo.
— Oj, Tanaseńku, batku, szanujemy was wszyscy. Ale z tymi jakimiś bogumiłymi, ho, ho, to skręcacie gdzieś z płaju.
Tanaseńko przeraził się:
— Ja skręcam? jegomość, dokąd?
— No nie, nie strachajcie się. Nie do was to mówię, ino tak dla ostrzeżenia. Ale taki płaj gdzieś tamtędy, na boki może skręcić — na herezje.
Tanaseńko zakrztusił się winem.
— Ja na herezję? Spytajcie, jegomość, księży z jednej czy z drugiej parafii, czy nie daję na służbę Bożą, czy żałuję na świece. Daję dla rezydencji księżej wszystko co potrzeba. Co dla cerkwi — gwizdnijcie tylko na Tanasija! Heretyki nie dają — pogładził się lekko po wysmarowanych obficie kędziorach.
Ksiądz wyjaśnił cierpliwie:
— Jakoś zbyt śmiało mówicie, a to płaj — warki. Oj, człowiecze, nie tak śmiało.
— Kto na płaju się stracha, spadnie do berda, jegomość. Ja nie! Od kiedy przejrzałem, do Boga się garnę. Wiem jak trzeba. Dość tych jagniątek, słodziutkich, pokornych widziałem przez dziewięćdziesiąt Jurijów. Niech mi śmierć pod oknami na warcie kolęduje, niech świśnie na mnie jutro albo zaraz, ja wiem, co się liczy tam w niebie przy księdze, na sądzie.
Z kolei Foka umiejętnie sprowadzał rozmowę na ziemię:
— O tych maleństwach dobrze mówicie, dla nas to szczęście, żeście chrzestny ojciec. Obyście żyli! Oko macie dobre na wszystko co małe, co słabe. Któż da lepszą poradę, jakież to życie bez was w górach. Powiedzcież, ojcze, czy nie tak?
Maksym mruknął:
— Na pewno tak.
Tanasij spoglądał okiem wcale nie dobrym, owszem zaczepnym i wracał do swego:
— Oj, Maksymku i ty tak mówisz? Dobre oczy? a skąd one? Ha, zostawmy to. Wino gra jak cymbały i już język szumny do kołomyjki czy do węgierki. Można by coś wytrajkotać, a potem słowa z podłogi nie zliżesz. Tego oka, tej iskry co potrzebna, ja na pewno nie mam. Toż i ty, Foko, z płaju nie zakręcaj! Mówiłem wam wyraźnie: bez wódki pijany wiosną jestem jak cielę. Tam na dole na carynce, tak mi się widzi, że wszystkich nas z bidy, ze śmierci wyciągnie Jurijko, każde
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/64
Ta strona została skorygowana.