Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

— Tanasiju, wyście za wielki filozof, z wami gorzko — wypalił ksiądz.
Duwyd chwycił się za głowę. Tanasij spojrzał spode łba ponuro. Szarpnął się, jakby chciał nagle wstać. Stare, mądre wino trzymało go za nogi. Szeptało mu zgodliwie: „Siedź, bracie, tu dobrze.“ Opanował się.
— Jegomość — mówił spokojnie — nie obraziłem ja was ani nikogo ni razu, a wy mi takie — słowo prosto w twarz. Filozof?! Fu! może jeszcze polityk? Przy wielkim święcie nawet na kazaniu nikogo hańbić się nie godzi, mój jegomość. Mógłbym i ja powiedzieć, kto polityk, kto filozof a kto poperecznyk... a nie powiem. Ale słuchać — gorzko.
Z kolei podawano przy stole wytworne słodycze. Tanaseńko pocieszył się grubą rurką marcepanową wypełnioną białym kremem, sporządzoną przez dworskiego kucharza.
— Delorny kucharz pański. Ten bialutki pierog ulany równo udał mu się najlepiej — podniósł rurkę do ust, pocisnął ją zbyt silnie i cały krem wyleciał mu do rękawa. Wszyscy śmiali się. Semen pośpiesznie starał się wyłowić z rękawa ładunek kremu, a Tanaseńko nieporuszony powetował sobie szkodę — a także niesłuszną obelgę — haustem wina. Wyzwany nieostrożnym słowem proboszcza przyglądał się księżom długo. Kłuł wąsami i wzrokiem.
— Pięciu księży na chrzcinach. Hospody jak dobrze! Na pewno dziewczyna Fokowa z płaju nie skręci. Tymczasem każdy u nas to wie i każdy tak sobie myśli, ochrzcić, zmyć plamy człowiecze, to można przecie choć gdzie — wodiczką. Czy tutaj w potoku Paratczynie, czy w lesie, czy na górze przy źródle pod Pisanym Kamieniem, daleko od ludzi i od księży także.
Tanasij sponurzał, mruczał coś, po czym podniósł głowę.
— Zabierać księżom chleb — to grzech ciężki, niech mnie Bóg broni, a w żadnym liście z Nieba nie stoi ani tyluśko aby sam Hospod albo któryś święty lazł do kropielnicy. Nie! tylko prosto do rzeki. Czeremosz, wszystkie potoki w wodę bogate, nie ludzką ręką czerpane, prosto z nieba i z świętej ziemi. Ale trzeba wiedzieć kiedy chrzcić.
Dziedzic przerwał nieco niecierpliwie:
— Ależ można chrzcić z wody, to wiadomo, nie ma o czym mówić.
— Wiadomo? — gorączkował się Tanasij — skoro wam