Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

Księża śmiali się bezradnie czy pobłażliwie. Ksiądz Pasjonowicz machnął ręką z rezygnacją. Ksiądz Buraczyński pukał w tabakierę, chrząkał wcale głośno, ale i tym razem nie doszedł do słowa, bowiem Tanaseńko spoglądając wokół z wyzwaniem, zapytał niezwłocznie:
— A może ktoś ma co przeciw temu? —
Gazda Serebraniuk, suchy bezzębny dziadulo, małodusznie wycofał się z krytyki. Szepleniąc biedził się bezradnie:
— A któż by przeciw tobie, Tanasiju, tyś u nas główny biskup, twoja przypowieść najstarsza.
— Ja — biskup? — przeciwstawił się Tanasij — chyba od chudoby. Ale i to nie. Od chudoby jest ktoś inny, nie taki jak ja... A ja co? Po trzeźwemu pijak, jeszcze sto lat nażyłbym się, a gdzieś tak czasem przy wódce odrobinkę trzeźwy. Ładny biskup! Taki sam jak wy diecezja, tyle wam pomogę co księża. Nie! Jeszcze mniej! Słuchaj głosów, czytaj listy, będziesz i ty biskup.
Poperecznyk mruknął:
— Same biskupy, nie będzie komu gnój wyrzucać.
Tanasij nie uznał go godnym odpowiedzi, wyglądał przez okno. Słońce przesunęło się, w chacie pociemniało, Tanasij posmutniał.
— Ciemnawo w izbie — mówił cicho — nie lubię tego, a tam jeszcze jasno. Foko, czyby nie można wynieść stoły na słoneczko, na carynkę? A wino także. Grzech, aby tu w mroku przepadał Jurij.
Dziedzic przychylił się do życzeń kuma, chciał przerwać dysputacje i wolał siedzieć w słońcu niż w sennej chacie. Gospodarze zgodzili się najchętniej. Foka dodał:
— I tak chcemy prosić wszystkich kto zechce na łąkę. U nas zwyczaj, gdy urodzi się dziecko, najstarszy z rodu z karbów dzieje rodu wspomina.