Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/71

Ta strona została skorygowana.



VII. PORZECZNIAK

Tymczasem gwar zrobił się w sieniach. Stare drzwi wejściowe opierały się z surowym pomrukiem, ostrzegały raz i drugi hardo, lecz ktoś potężny skłonił je w mig do uległości. Stęknęły żałośnie, po czym drzwi od sieni otwarły się pośpiesznie, ziewając z gościnnym zdziwieniem: aaa... Do izby wtłoczyła się w pośpiechu jejmość pani księdzowa Maria, małżonka proboszcza Pasjonowicza, gruba, cielista pięćdziesięcioletnia blondyna z czerwonym obliczem i z nosem w kształcie guziczka od dzwonka elektrycznego. I szeroki kapelusz przeciążony kwiatami i biały pudermantel potęgowały rozmiary jej postaci. A gruby czerwony parasol sekundował jej żywości.
Ksiądz rozpromienił się, nie widział żony więcej niż pół dnia. Wszyscy wstali, Ołenka podbiegła ku księdzowej, całowała ją w rękę, Kateryna także, w nieco powolniejszym tempie. Księdzowa ściskała obie. Napełniła izbę sobą jeszcze więcej niż Tanasij, pryskała błyskami oczu, rozpraszała cienie.
— Strzela! — wołała zdyszanym, tubalnym głosem. — Strzela! Bucha! Szumi! Ucieka z butli — porzeczniak.
Schylając się w lekkich przysiadach, potęgując głos, obrazowała rękami przesadne objętości butli, większe od własnej.
— A butle takie, takie, takie! Musiałam przelewać. Nie mogłam przyjść wcześniej. I kwiaty podlać: narcyzy, tulipany. Gorąco. Uff!
Zrobiono jej miejsce między dziedzicem i Tanasijem. Inni ścisnęli się nieco. Stawiano pośpiesznie talerze, nakrycia, podawano półmiski z czterech stron. Podawali naraz: Maksym, Foka, Semen i siedzący obok niej dziedzic. Księdzowa nabierała pośpiesznie nie przestając opowiadać:
— Goście na karku, tuj, tuj. Wino potrzebne, wina dużo. A ogórki? Ogórki kończą się. Co to będzie? Zmartwienie. Jak ty, Sławku? Nie widziałam cię od kiedy? Wesoło ci, co? A jak żona Kałyna? — pytała Foki. Nie czekając odpowiedzi mówiła dalej: — Moje wino nie gorsze od miodu, smakuje wszystkim. Dziedziczce zawiozę, nauczę ją robić. Pewnie ma ocho-