tę. Ja już wiem! — zajadała z uwagą znawczyni, chwaliła: — Kucharz doskonały, a gościnność Szumejowa. U nas chrześcijański naród gościnny. Czekaj, Sławku. Kiedy jegomość mój mąż zbiera się karcić ludzi na kazaniu — musi biedak, od czego jest — to ja mu mówię zawsze: czekaj, Sławku, powoli, co jest, to jest, ale tutaj chrześcijanie dobrzy, bo gościnni. Ja już wiem. Moja mameczka szlachcianka była, o gościnności śpiewała. I ja śpiewałam ładnie. Teraz już nie tak. To tak idzie:
Butelka czy kropelka,
Gościnność — cnota wielka,
Skąpstwo to szpunt,
Serce to grunt.
— Ładne, panie dziedzicu — spieszyła się księdzowa — po staropolsku, nieprawdaż?
— Sama delorność — westchnął Tanasij.
— Umiem jeszcze ładniejsze. Kiedy goście przyjadą, moje córeczki zaraz ubierają sznurówki, ściskają się jak osy. Ściskają się przystojnie, zaprasowane akuratnie wychodzą do gości. I śpiewają ślicznie. Goście przepadają za tym. Goście lubią i nas i dzieci. I mój porzeczniak też. Goście to nasze szczęście. Szkoda, że mam tak mało dziatek. Wszystkiego sześcioro. Dawniej tuzinami bywało. Tuzin apostołów! U mnie pięć apostołek, co z nimi zrobić? Za obrazy zawiesić czy na płocie na przynętę? Tylko jeden apostoł Jurek. I to niewierny Tomasz. A ja głos na puszczy. Zmartwienie. Przedtem śpiewałam —
Tanasij usiłował przerwać:
— A co śpiewaliście, jejmość?
Księdzowa kontynuowała:
— Teraz już nie bardzo, ale zatańczyć z gośćmi — to rozkosz. Moje córeczki do chat nie chodzą, naród grzeczny, ale parobczaki zuchwali. Moje panienki wciąż czekają na gości. Latem nasłuchują, czy na drodze nie dudni. Kiedy zadudni, panienki w krzyk: „Goście, goście jadą“. Kiedy roztańczą się z gośćmi, czerwone jak buraki. I mokre jak chluszcz. Trzeba odprasować. Goście to nasze szczęście.
Tanasij nie mógł zbyt długo siedzieć bezczynnie. Zapytał pośpiesznie:
— Proszę jejmości, a jeśli goście jacyś niemili, to co?
— Niemili goście? — pospieszyła się także popadia — jest sposób i na to. Tatko wołał głośno do kuchni: „Wasyłyno,