Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

marznięty i już przemoczony deszczem. Na moje wychodzi i na wasze także, wam ja ustąpię.
Kanonik Buraczyński otrząsał się stopniowo z drzemki.
— Człowiecze, to przecież nie dla mnie. To wasza własna skóra. Wy nie malutki, czytajcie sobie, nawet piszcie listy do Nieba, a pamiętajcie o karbie głównym.
Tanasij upierał się dla samego oporu.
— Ja niepiśmienny, nic nie piszę. Listy do Nieba? A któż je pisze? Taki co szuka zarobku. Ja przeciw temu! Kto żebrze, kto nudzi Boga? Kot — miaukacz natrętny. Siedź w trawie, słuchaj, czekaj na listy jak ziemia na deszcz, same spadną. Tak i chrzest.
Dziedzic kolator, odpowiedzialnie i grzecznie poparł swego proboszcza:
— Tak, tak, kumie, to o chrzcie świętym koniecznie trzeba pamiętać, a dzisiaj szczególnie. I dobrze, że ksiądz kanonik nam przypomniał. A księża chyba nie mają urazy do gazdy? Od święta figluje, droczy się z nami, jednak myśli dobrze.
Tanaseńko ciskał na prawo i lewo szelmowskie żurawie, błyski tak samo wieloznacznie mieniące się, jak przed chwilą tęczowe promyki słoneczne. Dla większej pewności w nogach oparł się o stół. Powiedział po namyśle, gdy zaczęto go słuchać:
— Dobrze myślę? Ha, ja myślę rozmaicie. Powiedźcie mi teraz, skoro mnie się wciąż czepiacie, czy warto wierzyć w Boga, czy nie?
Dziedzic zmieszany spoglądał na kanonika, kanonik wzruszył ramionami, ksiądz Pasjonowicz, wychodząc odwrócił się od drzwi i mruknął złowrogo: „Macie!“ Tanasij oparł się mocniej o stół rękami, oglądał się po obecnych, czekał. Chrząkano, zagadywano głośno, niby to obojętnie, kto mógł wymykał się pośpiesznie za drzwi.
— Widzicie — kiwał głową Tanasij — nudzić Boga każdy potrafi, a kiedy przyjdzie próba, u każdego moja chata z kraju. Warto czy nie warto?
— Ależ, kumie — prosił zakłopotany dziedzic — nie w tym rzecz...
— Właśnie, że w tym tylko. Nie odpowiadacie, to ja sam odpowiem. Zachodzi do mnie taki nieszczęsny dziadyga, rodem z Podgórza, mudrahełyk połatany, a kuty na cztery nogi. Dwadzieścia pięć lat trzymali go w kamaszach przy wojsku. Po wojnach nim szastali, Boże ty mój! Potem sam ciągał się