po świecie, biedował. Językami różnymi bełkoce, jak cała baszta babilońska i co mu z tego? Biduje dalej, stary, samiutki bez rodziny, po wsiach garnki łata. Tyle zje, co mu kto rzuci. Wzdycha czasem: „Świat wielki, a miejsca w nim nie ma.“ Gęba bezzębna a przekręcona na bok jakby się ciągle śmiał. Niesamowity.
Dziedzic przemógł się jeszcze i usiłował zagadać Tanasija:
— To który? Zapewne ten, którego nazywają łysy Pańcio?
Tanasij niecierpliwił się.
— Wszystko jedno jak go zwą, nazywa się człowiek.
— To biedny człowiek — ciągnął dalej dziedzic — trzeba by mu pomóc. Ostatnio wciąż choruje.
Tanasij przerwał:
— Najważniejsza pomoc taka, posłuchajcie: Powiada mi on raz prosto z mosta: „Che-che-che! Boga nie ma, bo jakby był, to tego by nie było i tamtego by nie było. A może wy nie wiecie — mówi — jakie Dziwo pełechate trzyma świat na rogach?“ Zatkało mnie. Ale trochę później znów odetkało. Zajeżdżam ja tak temu bezbożnikowi żałosnemu: „Wiedzieć to wiem, ale ja wybrałem i tyś wybrał. Jest chrzest, na świętym chrzcie słowo rzekłeś Bogu, wyrzekłeś się czorta, a teraz kasujesz. Jakżeż tobie chrzczonemu nie wstyd takie słowa wypuszczać z gęby?“ A on śmieje się, po psiemu zęby szczerzy i hauka: „Che-che-che! wstyd? a może pamiętacie, jakeście na chrzcie obiecywali? Księża wymyślili to wszystko, a ojciec chrzestny wódką ugoszczony księdzu dał słowo.“ Zatkało mnie na dobre. Cóż ja durny wiem. Ten jeden raz, prawda, pożałowałem, że nie znam pisma, może bym mu z pyska wyrębał jego haukanie. Teraz on mnie zajechał. Spać mi nie dawało: któż wie jak to jest? Do naszego księdza czy do was pójść wstyd mi jakoś. Dopiero kiedy mi wasz diak list z Nieba do serca przeczytał, zaszumiało mi wino. Poczekaj ty haukaczu! Spotykam dziadygę na rozdrożu, ciągnę do chaty, mówię mu krótko: „List z Nieba czytałem“. A jemu to nic, znów po psiemu wyłamane zęby szczerzy: „Che-che-che! listy z Nieba? te co diak Kropiwnicki sam pisze i sam czyta? A ileście mu dali za to?“ A ja jemu: „Breszesz! nic nie dałem. Ale dam, abyś wiedział, on wart. Za twoje szczekanie będziesz ty na sądzie ostatecznym zgrzytać zębami tak głośno, jakby się skały kruszyły.“ Dziad stawia się: „Głośno? jakimi zębami? u mnie same szczerby.“ „Nie bój się — mówię mu — zęby z psa ci wstawią, to jeszcze głośniej.“
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/77
Ta strona została skorygowana.