to nic innego jak opozycja. W swoim czasie i to w okresie bardzo niestosownym, podczas wypraw karnych, księża na wyższy rozkaz tępili starowieczną kolędę. Mnie nikt nie słuchał, byłem młody, sam musiałem słuchać.
— Kiedy tu przyjechałem — opowiadał ksiądz Pasjonowicz — istotnie, nawet język ich nie był mi zupełnie zrozumiały. Ale to nic. Kiedy mi po raz pierwszy wyświadczyli honor, wywijając toporami nad głową w tańcu i śpiewając te zwrotki, myślałem, że trupem padnę. Istny skandal. Zostawiłem ich na podwórzu, uciekłem na plebanię. Dopiero żona wyjaśniła mi, że to taki zwyczaj. A im — że osłabłem. Żałowali niby to, a na drugi rok to samo, i tak co roku.
Księża śmiali się dość wesoło. Proboszcz z Uścieryk potwierdził:
— Słyszałem o tym wypadku od diaka. Dla nich to gratka, jak dla uczniaków popowi dosolić. Jeśli pozwoli na to! U mnie kruhlek odbywa się z krzykami, z muzyką, owszem, a bez śpiewu.
— Właśnie, Tanasij taki sam — ksiądz Pasjonowicz wracał do swego — jakby chciał spróbować czy ksiądz już całkiem święty, czy jeszcze dyszy. W dodatku zajeżdża słowami z Biblii, kusi człowieka jak diabeł.
— Co do Tanasija — bronił znów kanonik — ma swoje błędy, kto ich nie ma, a któż nie przyzna, że to człeczysko otwarty, szczery, z molfarami nie zadaje się na pewno.
— Kto tam zna ich praktyki. To lud chytry, skryty, sami kłusownicy. U nich wszystko nocą, w ciemności. Wejdźcie do chaty, jak to szepce wszystko — szu-szu, ciągły spisek. Porządnych nie brak, nie mówię, ale co do czarów, za nikogo nie ręczę. Zresztą po co Tanasijowi molfarstwo? Z każdym szuka zaczepki, a każdego na palec owinie. Wrogów zdaje się nie ma, bo sam chytry, a głupi ludzie lecą do niego jak do miodu.
Podeszły w latach proboszcz z Ilci prostował trzeźwo, wyraźnie i sucho:
— Chytry? Tutaj każdy chytry. Tanasij przykładny, na cerkiew daje chętnie. Dzieci wyposażył bogato, a sobie też zostawił, bo pracuje. Ja już swoich parafian znam i pilnuję. A co tam wygaduje, kto by słuchał tego. To starzec, przeczy sam sobie. Rozmiękczenie mózgu. Z tym starym to nic, z innymi więcej zmartwień, jest z czego posiwieć.
Młody łaciński ksiądz pocieszał ze słodyczą w głosie:
— To szczęście jeszcze, że macie tu księża rodziny, gospo-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/83
Ta strona została skorygowana.