darstwa, dzieci, gości. Gdyby tak człowiek sam, jak w naszym obrządku, nie ma do kogo zagadać, skapieć można, brrr...
Ksiądz Pasjonowicz smucił się nadal.
— Z rodzinami bywa różnie. Górskie powietrze ogarnia, wciąga, zwłaszcza chłopców. Bujnieją, dziczeją, bo trzeba dodać jeszcze, moralność między kobietami a mężczyznami tutaj — po prostu nie istnieje. Z pouczeniami prawie szkoda zaczynać. Na tym punkcie ksiądz kanonik ma zupełną rację. Trzeba być cierpliwym, nieskończenie pobłażliwym. Nie tylko poznać ich język, ale, Bóg wie co...
— Gdy się słyszy takie rzeczy — wywodził młody wikary poważnie — mimo woli przychodzi do głowy, że nasza praktyka kościelna jest nad miarą pobłażliwa. Takim ludziom trzeba by posłać, ja wiem, jakichś mnichów, czy coś w rodzaju pastorów protestanckich bez serca. Wypleniliby bezwzględnie te dzikie obyczaje, te pogańskie obrzędy. Mieliby sukces.
— Dużo by poradzili. Nie tak dawno, wiadomo o tym, do jednej wsi przybył młody ksiądz. Gorliwy, nieugięty, zaczął kontrolować miłostki. I cóż? Wywieźli go taczkami aż na Bukowiec. Sukces! — Ksiądz Pasjonowicz uśmiechał się gorzko.
Ksiądz wikary nie mógł opanować śmiechu.
— Księże dobrodzieju. Wiecie oczywiście, Voltaire filozof francuski, bezbożnik i bez serca, to prawda, księży krzywdził, a przecież napisał raz coś do rzeczy i z sercem: że nie chciałby być ani naszym polskim królem męczennikiem, ani koniem fiakierskim. Mnie się zdaje, że tutaj także księży pożałowałby. Napisałby może, że nie chciałby być księdzem huculskim.
— Z królami może i tak, to dawno było, ale koń fiakierski ma przynajmniej spokojną noc w stajni. Nie musi irytować się, grzeszyć, nie musi pilnować swoich dzieci jak my tutaj. Są tu dziewczyny, które polują na popowiczów. Jest nawet pieśń, której nikt się nie wstydzi, jak należy rozwłóczyć popowskiego syna. O Boże! A był raz taki wypadek, że proboszcz, właśnie caelebs[1] jak łacinnicy, zadał się w konszachty z mołodyciami. To było głośne, o tym także śpiewano pieśń. Zresztą co daleko szukać? Nasz sławetny Tanaseńko ma nazwisko Popowicz, jest jakimś tam wnukiem księżym, potomkiem zresztą legalnym tych księżowiczów, co schłopieli i zdziczeli. Macie! Naprawdę wolałbym nieraz doić chudobę i uczyć chudobę niż być pasterzem duchownym. Same zmartwienia.
- ↑ Bezżenny.