Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

broni. I trzeba by uciekać przed nim w świat. Ale nie trzeba, a czemu? Bo zamiast szachrować, zamiast opryszkować, rabować, zamiast kręcić ludźmi, on kręci sobie wódką, kręci się koło Biblii, a tak zakręci śmiechem, że każdy zakręcony, i warto żyć. To jaki on jest? On jest sobie Tanasij, takiego drugiego nie ma. Niech długo żyje i szkoda gadać.
Pan Jakobènc kichał, oglądał nos starannie, po czym wycedził leniwie:
— I szkoda, Duwyd, sam Tanasij niech długo żyje, niech długo pije, niech kręci się długo gdzie chce, taj już. A niech tak dużo nie gada, taj już!
— Prawda — ocknął się ksiądz Buraczyński — zagadaliśmy się i my także. A trzeba by jeszcze skoczyć do swoich parafian. Podczas świąt różne przypadki bywają... — Wrócił rześko w kierunku zagrody ku podwórzom. Zobaczył, jak Tanasij chwiejąc się w prawo i w lewo gonił naprzód. Za nim podążali pośpiesznie Maksym i dziedzic. Ksiądz doganiając zadyszał się, po czym zawołał, zrównał się z nimi.