ga stąd, że ojcowie nasi, czy to popi czy popowskie dzieci, niedźwiednicy byli groźni, rohatyniarze zawzięci. I ja się poduczyłem.
Tanasij pośpieszył się znów, kiwając się rozmaszyście pędził naprzód. Doszli tak wszyscy czterej do średniej chaty obszerniejszej i jaśniejszej niż stara grażda.
Nowsze chaty zagrody Szumejowej nie posiadały spokoju ani namaszczenia grażdy. A przecie były nie mniej harde, nawet zadzierzyste. Druga, średnia chata zamykała w poprzek ciche podwórze grażdowe. Już po wyjściu z podwórza było szumniej. Grażdę od dawna nazywano Szumejową chatą, a średnią chatę na żart — szumną chatą, gdyż tam w szumie i gwarze niestrudzonej pracy, tołok, zabaw i śpiewów, rządziła ongiś i gazdowała szumna gazdyni — matka Foki Paraszczina. Dach szumnej chaty stromy, wcięty u góry z obu stron, jak ostrobrody topór odwrócony ostrzem ku niebu, składał się z czterech akuratnych, zupełnie gładkich rzędów dranic. Od tyłu średnia chata, wykwitając ze starej grażdy utrzymywała wiernie jej stary styl, zachowując przybudówki zamknięte i zaszalowane. Ku przodowi wyzwalała się nagle. Zamaskowany i kryty dachem korytarzyk, wychodzący od starej grażdy, odkrywał się nagle wesoło otwartym ganeczkiem, obiegając średnią chatę. Tak jak z głuchej podskalnej strugi potok Doboszowy w Czarnohorze nagle zaszumi i błyśnie.
Podczas chrzcin średnia chata była szumniejsza niż zwykle. Izby tak były natłoczone ludźmi, że nawet krokiem nie można było wcisnąć się przez próg. Maksym witając się z gośćmi z sieni zapraszał wytrwale:
— Goście moi lubi, goście delikatni, goście od Boga! Prosimy was czcigodni, was chrzczeni! Jedzcie, pijcie, dosięgajcie, używajcie —
Potem jeszcze z choromów donosił traktamenta, podawał przez próg.
W tak wielkim tłoku wyklasowani w drugiej chacie goście nie jedli każdy ze swego talerza, jak goście w grażdzie, tylko starym zwyczajem drewnianymi łyżkami po pięciu z jednej polewanej misy, a co się dało — palcami. Byli tam przeważnie gazdowie w wieku średnim od lat trzydziestu do czterdziestu wraz z żonami. Z gwaru wypływały rozmowy o zimowaniu, o Juriju, o jutrzejszym wypędzie na połoninę, o deputatach, o tokmach, o rewaszach. Tanasij z towarzyszami słuchali z sieni w milczeniu.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/91
Ta strona została skorygowana.