Właśnie w rozmowie obsadził siodło i utrzymywał je zaborczo najstarszy z całej izby gość, Iwan Hawryluk, rodem z Podgórza, z odległej Słobody, który co roku zjawiał się z trzodami w okresie Jurija. Przezwano go Furkało. Jak furczący kołowrót galopował suchym, przyśpieszonym terkotem... Przeważał tym bardziej, im więcej obezwładniał i usypiał słuchaczy, dopóki młody gazda Nykoła Słowak, o rozmarzonych oczach i obleśnym uśmiechu, nie odkrył nań sposobu. Naprzód lepił uśmiechem mówcę, jak bzykającą muchę, potakując i pochlebiając: „Oj, tak, Iwanku, oj, jak wy to mądrze! Obyście doczekali setki lat!“ Furkało zwrócił nań wdzięcznie wyłączną uwagę, zwalniając innych od słuchania. Powoli rozmowy w izbie rozszerzały się i wzmagały. Przestawano słuchać. Słowak wykręcając głowę w kąt przybliżał ją coraz bardziej do mowcy. Furkało odsuwał głowę, aż stuknął się o ścianę. Izba przyjęła to głośnym śmiechem. Niezmącony Słowak nie ustawał w swej pętającej jak ptasi lep słodyczy. Zajechał już nosem pod brodę Furkała. Właśnie Furkało ostrzegał przed niedźwiedziami. „Oj, tak Iwanku, święta prawda“ dmuchał mu Słowak prosto w nos. Furkało przyciśnięty do ściany stracił rozpęd i wytchnął dobrodusznie: „Powiedz, powiedz ty, Nykoło, ty to najlepiej.“
Słowak ziewnął, nie cieszył się tym powodzeniem, a dla zabezpieczenia od dalszych nudów utrzymywał swą taktykę. Cedził i słodził każde słowo:
— Uważajcie moi lubeńki, Iwan nietutejszy, a wszystko wie najlepiej, niczym wieszczun — wszyscy zaczęli nagle słuchać, a sam Furkało najwdzięczniej. — Uważajcie lubeńki, bieda kręci się po Synyciach, a jakże. Przedwczoraj w Krzyworówni niedźwiedź u siostry rozbił owczarnię. Ledwie go przepędzili. Pomyślcie sobie! że głodny — nie dziwota, ale na wiosnę zazwyczaj za słaby do napadu, pasie się jak krowa. To musi być jakiś niezwyczajny, niesamowity, uważać trzeba, jak mówi nam Iwan. Szkoda pracy ludzkiej, szkoda — smęcił się nabożnie Słowak. — A jak uważać i jeszcze skorzystać —
Młody gość z Krzyworówni, elastyczny czarniutki Pawło Ślipenczuk, bogaciej od innych uzbrojony, przerwał nagle Słowakowi, ze śmiechem pokazując świeżą różową bliznę na ramieniu.
— Czort mu słaby. Słaby wiosną, póki nie popije. Patrzcie
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/92
Ta strona została skorygowana.
2