broni się albo ucieka. Wyście rachmanny i najsprawiedliwszy, a jak byście wy osądzili takich, ha?
— Ja nie od sądu — mruknął Maksym.
— A czyż to niedobrze byłoby — kusił Słowak z zadowoleniem — tak, wybić wszystkie niedźwiedzie? Ja nie Hodowańczuk, gdzież mnie do nich, a stary Hodowańczuk tak zawsze się chwali: „Ja tu największy dobrodziej! Wszystkie gminy powiny mi płacić pensje, a panowie tak samo. A nie podawać na karę za to, że z ich lasów niedźwiedzie wykradam“. No i czyż to niedobrze? Powiedzcież sami.
— Dla kogo dobrze?
— Dla chudoby, dla ludzi. Z niedźwiedziami kłopot straszny.
— Mój Słowaku — odpowiadał Maksym spokojnie — dla chudoby najlepiej, gdy pilnują dobrze. Niedźwiedź nie śpi w owczarni ani w kolibie, upilnować można.
— Ale może dla ludzi byłoby najlepiej, co?
— Dla ludzi najlepiej, gdy każdy pilnuje siebie.
— A po cóż niedźwiedzie — kusił Słowak badawczo i słodko — cóż za korzyść z nich? Jak wy o tym?
— Niedźwiedzie były tam w skałach i w mchach przed nami. Ja ich nie hoduję, ten co hoduje, wie po co.
Nie okazując apetytu na słodycz Słowaka, Maksym znów zapraszał gości i wyszedł. Słowak skrzywił się, zastanawiał się smętnie:
— Trudno zrozumieć, co z tymi Szumejami. Ojciec Maksyma, opowiadają, był niedźwiednik zawołany. Nie taki śmiałek jak Hodowańczuk, takich mało, takich nie ma, ale jak gazda dawny polował sobie, kiedy zechciał dla ochoty, dla zabawy. Tymczasem Maksym strzelby do ręki nie weźmie, a Foka chyba tylko pistolety do tańca. I cóż na to ty, Pawle?
— Cóż mam mówić? To gazdowie, robią jak wolą. A Hodowańczuki? tfu, to czorty, to zbóje, to rzeźnicy najęci do niedźwiedzi, przeklęci przez Boga i przez ludzi. My ich najlepiej znamy, na naszych gruntach zasiedli. Stary stryj mego ojca wyrobił te grunta z puszczy; zaledwie zmarł, oni nam spod nosa chapnęli. Capy nasze powybijali, dobrze jeszcze, że nie nas. A ich kto stamtąd ruszy? Teraz już niby dobrze, gościnnie zapraszają. Niedźwiedzia gościnność, kto by im wierzył.
Słowak unikając zręcznie plotkarstwa podawał znów kpiny na słodko:
— Warto by tak sprowadzić do kupy Maksyma Szumeja ze starym Hodowańczukiem. Jeden rachmanny, sprawiedliwy,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/94
Ta strona została skorygowana.