tylko ty nie chcesz wiedzieć. Łatkę gruntu?! Całe Koszieryszcze, królestwo całe. Ojcowski stryj, chłop z żelaza, sam jeden taką puszczę powalił i wykarczował. Życie tam zakopał. Łatka! I to wszystko zagrabili Hodowańczuki.
— Zagrabili — litował się Słowak — widzisz, a nikt cię nie obronił. Teraz naród miękki, zgodliwy, z tego panów i Żydów coraz więcej u nas. Hodowańczuki nie tacy. Co komu z rachmannych? A warto by zobaczyć — kusił znów Słowak — jak ci Szumeje rachmanni bez krisów żyją, jak bronią chudoby od niedźwiedzi.
— Nietrudno zobaczyć. Broń starą mają, ale nie potrzebują. Maksym nastawiał wszędzie takie dinnyci, łomowice z kamieni i pni, jak festunki. Przechadzają się wzdłuż nich raz on sam, raz pastuchy, wytrembitają naokoło, żaden niedźwiedź się nie zbliży. A Foka jeszcze chłopcem całą puszczę pod Szurynem ogniem wypalił. Między czortami, między niedźwiedziami z ogniem latał, z łusznicą na wysokość chłopa, a nie słyszałem, aby się z kimś wadził. Wypraktykowali sobie wszystko, to gazdowie, nie zbóje. W czym tu miękkość? Ja też nie miękki, a nie zbój.
Słowak pochylił głowę, zmienił wiatr.
— Oj, tak, mój bracie lubyj, przed trembitą wszelkie stworzenie głowę pochyla. Oj, pochyla, to świętość święta. Jaż to samo mówię. Pawle, tyś twardy dla wrogów, a dla pobratymów miękki. Na jednych jasnej niteczki nie zostawisz, a do drugich cienia nie dopuścisz. Tyś nie taki jak ludzie teraz, oj nie taki — kiwał Słowak głową nabożnie.
Pawło odpowiadał zawzięcie:
— Wszelkie stworzenie głowę schyla? wszelkie okrom Hodowańczuków! Prędzej wszystkie czorty z całej Czarnohory wytrembitasz niż ich.
— Tak, tak, ja to właśnie mówię — pośpieszył się Słowak — twardy wytrembitać się nie da, a rachmanny cię nie obroni. Ja zawsze z rachmannymi, ja wszystko dla rachmannych. A co komu z rachmannych? — ubolewał Słowak z zadowoleniem.
Rozmowa utknęła w smętku, znów zafurkotał stary Furkało niepowstrzymanie, sennie. Na szczęście dostrzeżono w sieniach Tanasija. Witano go zewsząd głośno, wyzywano na żarty. Jakiś niezbyt odważny dowcipniś, schowany w tłumie krzyknął przekornie:
— A Cygan gdzie? A skrzypka gdzie? Hałaj-bałaj Cygany, zagrajcie nam!
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/96
Ta strona została skorygowana.