Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

Znów Słowak rozkleił się słodko, z zaciekawieniem oglądał Tanasija. Tanasij wyławiał docinki odważnie, wesoło:
— Chodźcie, chodźcie na podwórze, zagramy wam arkana przez godzinkę, przez dwie, zobaczymy co macie lepsze, nogi czy języki — chichot posypał się cicho po kątach i wsiąkł.



3

Koniec końców dziedzica odurzyły wyziewy elegancji świątecznej z natłoczonej izby: głowy wszystkich mężczyzn szczodrze wysmarowane masłem, nowe kożuchy z owczych skór o woni duszącej. Wyszedł pośpiesznie, Tanasij pośpieszył za nim i wyprzedził go. Inni zaledwie nadążali.
Nieco wyżej, przy końcu drugiego górnego podwórza, w pępku gospodarstwa, w centrum ruchu i pracy stała największa ze wszystkich, Fokowa chata. Duże okna, jasne okiennice, wykładane krętymi ramami ze śliwowego drzewa, z dużymi złoto-niebieskimi malunkami, podobnie jak w drzwiach cerkiewnych, świeciły z daleka. Wyszukany dach, nie z dranic lecz z gontów starannie ząbkowanych, niemal rzeźbionych na podobieństwo czerepów, o trzydziestu rzędach łusek gontowych, fantazyjnie lecz zgodnie wiązał dawność z nowością. Z prawa i z lewa dach wysuwał się naprzód dwiema spadzistymi stożkowatymi wieżycami. Wgłębiony w każdą szaroskalną wieżycę czarny dymnik, nadbudowany łukowym daszkiem jak w gołębniku, łagodził jej stromość. Takież dwa łuki sklepione nad wklęsłym centrum dachu wypełniały jego sporą przestrzeń pogłębiając wklęsłość. Po obu węższych bokach chaty dach, spojony co najmniej z sześćdziesięciu rzędów szarych łusek gontowych, zsuwał się aż do samej ziemi, jak na bardzo starych szczytowych chatach. Jak gdyby potężny ptak odpoczywając bezpiecznie, ba, chwaląc się rozpostartymi piórami, rozszerzył skrzydła szeroko, aby ujawnić każdy rząd piór. Jasne, nowe ściany, spojone z wielu doborowych krąglaków, igrały światłem na wielu błyszczących płaszczyznach. Obiegający chatę aż do bocznych skrzydeł dachu ganek przystroił się czterema niskimi wrotami, każde z nich z daszkiem, jak z kapeluszem chłopięcym i z malowanym krzyżykiem na daszku. Kolumny ganku rozgałęziały się u swych szczytów ku dachowi. Ich głowice, jak odwrócone schody, ośmielone spoistą i mocną podstawą, a wyzwolone z więzów budowli, zębatym rytmem coraz